Powrót do Moskwy, czyli Metro: Last Light na gamescom 2011
Ukraińskie studio 4A Games powraca do postapokaliptycznej Moskwy z grą Metro: Last Light. Na gamescomie sprawdziliśmy, czy twórcy poprawili wszystkie niedoskonałości pierwowzoru.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Metro: Last Light - przepiękna postapokalipsa 2034 roku
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Gry produkowane za naszą wschodnią granicą bardzo często są ambitne i wyjątkowo klimatyczne, ale jednocześnie trapi je wiele problemów. Takie było też Metro 2033, czyli debiutanckie dzieło ukraińskiego studia 4A Games. Wspaniałej atmosferze zniszczonej wojną atomową Moskwy i silnym elementom survival horroru towarzyszyła masa technicznych niedoróbek, które nie pozwoliły tej produkcji zrealizować w pełni własnego potencjału. Na szczęście wyniki sprzedaży okazały się na tyle dobre, że firma THQ zdecydowała się na sfinansowanie kontynuacji, dając tym samym twórcom szansę na poprawienie niedoskonałości pierwowzoru i dostarczenie fanom prawdziwego przeboju.
Cała seria bazuje na powieściach rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Stworzył on ponurą wizję przyszłości, w której po wojnie nuklearnej powierzchnią Ziemi rządzą zmutowane bestie, a niedobitki ludzkości kryją się podziemnych tunelach. O ile jednak pierwsza część oparta była bezpośrednio na książce Metro 2033, tak Last Light idzie inną drogą. Autorzy nie mieli zresztą większego wyboru w tej kwestii. Powieść Metro 2034 jest ciekawa artystycznie, ale nie oferuje fabuły, która mogłaby zostać przyzwoicie zaadaptowana na potrzeby gry. Dlatego 4A Games tworzy własną opowieść, choć oczywiście odbywa się to pod czujnym okiem Głuchowskiego. Gra będzie bezpośrednią kontynuacją poprzedniej odsłony i ponownie pozwoli na wcielenie się w Artema.
Ci, którzy ukończyli Metro 2033, wiedzą, że oferowało ono dwa diametralnie różne zakończenia. Twórcy musieli wybrać jedno z nich i zdecydowali się na to, w którym mroczne istoty zostały przez nas zgładzone. Nie oznacza to jednak, że życie ocalałych stało się tym samym łatwiejsze. Wręcz przeciwnie. Ludzie sami sobie są w stanie zgotować prawdziwe piekło, toteż kolejne wojny domowe regularnie pokrywają ściany podziemnych tuneli krwią. Nie znikł też problem mutantów.
Na gamescomie twórcy pojawili się z kilkunastominutowym demem. Przed jego rozpoczęciem zdobyli się na szczerość i przyznali, że o ile są dumni z pierwszej części, to jednocześnie zdają sobie sprawę, że wiele jej elementów mocno niedomagało. Walka nie była tak dynamiczna i satysfakcjonująca, jak być powinna, sztuczna inteligencja pozostawiała sporo do życzenia, a scenki skradankowe okazały się po prostu kiepskie. Przy tworzeniu kontynuacji postanowiono ulepszyć wszystkie te aspekty, a jednocześnie zachować to, co zadecydowało o sile pierwowzoru, czyli unikalny klimat łączący socrealizm z wschodnioeuropejskim mistycyzmem. Obecnie autorzy są przekonani, że udało im się poprawić wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia, a pokazywane w Niemczech demo miało to udowodnić zgromadzonym dziennikarzom. Dlatego nie zademonstrowano żadnego poziomu z samej gry. Zamiast tego zlepiono fragmenty różnych map, tak aby unaocznić wszystkim postęp w wymienionych wyżej elementach.
Prezentacja zaczęła się od spektakularnej panoramy zniszczonej wojną Moskwy. Artem z towarzyszem mieli za zadanie zinfiltrować stację znajdującą się pod kontrolą Rzeszy i odnaleźć przetrzymywanego tam więźnia posiadającego cenne informacje. Bohaterowie rozdzielili się, by spróbować wejść na strzeżony teren z dwóch stron. W ten sposób istniała duża szansa, że chociaż jeden z nich przeżyje. Po zejściu przez studzienkę kanalizacyjną oczom Artema ukazała się gęsta pajęczyna, po której pełzały tłuste pająki wielkości ludzkiej dłoni. Tutaj nasz bohater zrobił użytek z możliwości ulepszonego silnika i podpalił misterną sieć zapalniczką. W Metro: Last Light zaimplementowano destrukcję otoczenia i aby przetrwać, będziemy musieli się nauczyć z tego korzystać.