autor: Marcin Serkies
Warhammer 40,000: Space Marine - już graliśmy! - Strona 2
Tryb rozgrywki sieciowej w grze Warhammer 40.000 :Space Marine na pewno spodoba się fanom tego uniwersum. Pozostali gracze będą musieli przyzwyczaić się do ciężkich i nieco niezgrabnych pancerzy.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine
Zorganizowany przez firmę THQ pokaz gier w Londynie miał swoje dwie gwiazdy. Pierwszą – Darksiders II – poznaliście wczoraj, dziś zajmiemy się drugą, a jest nią Space Marine, nowy reprezentant uniwersum Warhammera 40.000. Podczas imprezy w stolicy Wielkiej Brytanii twórcy skupili się na trybie rozgrywki wieloosobowej. My wykorzystaliśmy okazję i spróbowaliśmy też sił w kampanii dla jednego gracza, ale główny nacisk położony został na multiplayer.
W Londynie zaprezentowano cztery mapy i dwa rodzaje rozgrywki. W drużynach liczących po osiem osób starliśmy się w meczach: Annihilation oraz Seize the ground. Ten pierwszy to klasyczny deathmatch, gdzie liczy się wyłącznie liczba zlikwidowanych piechurów po stronie przeciwnika. Seize the Ground w teorii wymaga nieco więcej taktyki, bo tu z kolei istotne jest zdobywanie punktów na mapie i ich kontrolowanie.
W każdym z pojedynków brali udział zwykli, tytułowi Space Marines kontra ich odpowiedniki z frakcji Chaosu. Kilka pierwszych meczów rozegraliśmy niskopoziomowymi bohaterami, co miało pozwolić odczuć zmiany, jakie daje rozwój postaci. Niestety, po pierwszych dwóch starciach okazało się, że taktyką, która sprawdza się najlepiej, jest maksymalne skrócenie dystansu i walka za pomocą broni białej. Korzystając uparcie z ciężkiego boltera, kilkakrotnie poległem, mimo posłania w przeciwnika sporej ilości pocisków. Celne trafienia nie miały znaczenia – kiedy ja prułem do niego ile fabryka dała, ten niewzruszenie podbiegał do mnie i jednym, dwoma uderzeniami natychmiast zdobywał fraga. Gra pozwala na blokowanie wyprowadzanych ciosów, ale – prawdę mówiąc – nigdy nie udało mi się tego dokonać. Rozgrywka na tym poziomie przerodziła się w pojedynki jak za starych czasów, kiedy o wyższości ich uczestników decydowały mocniejsze pięści.
Trochę szkoda, bo pomijając wygląd, konstrukcja map jest całkiem niezła i dostosowana do tempa poruszania się Marines. Ci, zakuci w ogromne zbroje, nie należą do najszybszych jednostek, jakie można spotkać na polu walki. Nawet uwzględniając różnice w charakterystykach poszczególnych klas i możliwość korzystania z odrzutowych plecaków, nadal otrzymujemy pojedynek niezbyt zgrabnych, za to ciężko opancerzonych żołdaków. Same mapy nie porażają wielkością i dają równe szanse zarówno tym, którzy czasem latają, jak i tym, którzy poruszają się w tradycyjny sposób. Pod względem wizualnym żadna z aren jakoś specjalnie mnie nie zachwyciła, choć utrzymane są w surowej i mrocznej stylistyce uniwersum Warhammera 40.000.
Każdy zakończony pojedynek podsumowuje ekran statystyk. Z niego dowiadujemy się między innymi o ilości zdobytego doświadczenia. Żeby zaoszczędzić trochę czasu, w kolejnych starciach umożliwiono nam skorzystanie z opcji konstruowania własnego Marine, na 41 – maksymalnym – poziomie. Muszę przyznać, że pod względem wizualnym edytor bohatera zrobił na mnie spore wrażenie. Kombinacje broni, elementów zbroi, malowań są dosłownie niezliczone – i to w dwóch wersjach, dla Space i Chaos Marines. W systemie perków oraz uzbrojenia rewolucji nie zauważyłem – arsenał rośnie proporcjonalnie do rozwoju żołnierza – ale nie ma nic złego w trzymaniu się sprawdzonych wzorców.