autor: Jakub Wencel
Metro: Last Light - przed premierą
Kolejna gra z serii Metro dokona zwrotu w kierunku żywiołowych strzelanin. Czy fani pierwowzoru, wielbiący jego pierwszorzędny klimat, mogą się obawiać nieuniknionych zmian?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Metro: Last Light - przepiękna postapokalipsa 2034 roku
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Wydane w ubiegłym roku Metro 2033 autorstwa ukraińskiego studia 4A Games było przykładem tak często obserwowanego syndromu gry o ogromnym potencjale, ale pełnej, niestety, technicznych niedoskonałości i w efekcie nieco rozczarowującej. Po kontakcie z tym osadzonym w postapokaliptycznej Moskwie FPS-em recenzenci narzekali przede wszystkim na kiepski system walki, dużą liczbę uprzykrzających zabawę błędów i problemy ze sztuczną inteligencją. Przesiąknięta kulturowym ładunkiem Europy Wschodniej gęsta atmosfera świata po zagładzie nuklearnej okazała się jednak na tyle sugestywna, że produkcja zebrała generalnie pozytywne recenzje. Nie dziwi więc – pomimo raczej skromnego sukcesu finansowego – szybka decyzja THQ, wydawcy Metro 2033, o nakłonieniu 4A Games do rozpoczęcia prac nad sequelem. A ten – jak to często z kolejnymi częściami udanych, ale niszowych gier bywa – ma być większy, szybszy, bardziej efektowny i – co najważniejsze – pozbawiony wad poprzednika oraz skierowany do znacznie szerszego grona odbiorców.
Podobnie jak pierwsza część cyklu Metro: Last Light osadzone jest w uniwersum powstałym w wyobraźni rosyjskiego dziennikarza i pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Przypomnijmy może, że jest to świat zniszczony wojną nuklearną, a akcja gry dzieje się w ruinach stolicy Rosji. Nieliczni ocalali skryli się w głębokich tunelach słynnego moskiewskiego metra i tam założyli podziemne obozy, będące domem dla nowo powstałych, niewielkich społeczności. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż wizyta na powierzchni – oprócz braku dobrego do oddychania powietrza na nieostrożnych czyhają też agresywne mutanty. Także inni ludzie stanowią zagrożenie i to właśnie konflikt największych frakcji będzie jednym z głównych wątków tej produkcji. Przykładem takiego wrogiego obozu są neonaziści.
Metro: Last Light nie ma być jednak oparte na kolejnej powieści Głuchowskiego. Jest to bezpośrednia kontynuacja gry z 2010 roku, której fabuła została wymyślona przez ludzi z 4A Games. Pisarz stworzył co prawda następną po Metro 2033 książkę zatytułowaną Metro 2034, ale zdaniem deweloperów nie była ona dobrym materiałem na komputerową adaptację. Zamiast innej historii z innymi postaciami dostaniemy więc regularny sequel, w którym powróci główny bohater „jedynki” – Artyom. Jak pamiętamy, miała ona dwa zakończenia i twórcy musieli zdecydować, które okaże się wiążące. Ostatecznie wybrali wariant bardziej pesymistyczny.
Świat gry będzie otwarty, więc – oprócz klaustrofobicznych korytarzy metra – w pełni zakosztujemy też efektownych przestrzeni zniszczonej Moskwy. Sama rozgrywka okaże się jednak całkowicie liniowa – gracz nie będzie mógł na przykład zdecydować o przyłączeniu się do ulubionej frakcji. Środowisko zabawy ma być oddane jednak na tyle pieczołowicie, że z łatwością damy się ponieść iluzji uczestniczenia w brutalnym, postapokaliptycznym konflikcie, jak i całkowicie wsiąkniemy w mroczną rzeczywistość gry. Już Metro 2033 zachwycało oprawą, a kolejna część cyklu ma być wyjątkowo mocnym argumentem za wymianą kart graficznych w pecetach. Wizualnie będzie to po prostu duży krok naprzód, który przyniesie kilka większych i mniejszych innowacji. Jedną z najważniejszych ma być dynamiczny system cieni, przypominający nieco ten z Thief: Deadly Shadows. Umiejętnie manewrując pomiędzy źródłami światła i pozostając w ukryciu, bezszelestnie pozbędziemy się wrogów, co może okazać się konieczne w trakcie wyjątkowo niebezpiecznych misji.
Innym usprawnieniem silnika gry będzie zaawansowana interakcja z otoczeniem i implementacja rozbudowanego silnika fizycznego. Twórcy ochoczo popisywali się tym aspektem Metro: Last Light podczas majowej prezentacji tytułu, kiedy pokazali zgromadzonym dziennikarzom fragment gry, w którym Artyom używa zapalniczki, by spalić pajęczynę, i strzela w gaśnicę, by rozniecić dezorientujący przeciwników ogień. Taka zabawa fizyką ma być na porządku dziennym i ponoć, dopóki nie odkryjemy do końca możliwości, jakie stwarza nam pod tym względem gra (a mają być one naprawdę duże), będziemy mieć problemy z ukończeniem niektórych jej fragmentów.