Royal Quest - testujemy przed premierą - Strona 2
Ludzie, którzy wskrzesili serię King’s Bounty zapraszają nas do swojego pierwszego MMO. Sprawdziliśmy, czy gra Rosjan ma szanse wyróżnić się w tym jakże zatłoczonym gatunku.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że ekipa Katauri Interactive to jeden z najbardziej utalentowanych zespołów tworzących gry za naszą wschodnią granicą. Seria Space Rangers, a przede wszystkim wskrzeszenie King’s Bounty zaskarbiło jej uwielbienie tłumów graczy. Dlatego każdy nowy projekt tego studia witany jest ze sporym zainteresowaniem. Nie inaczej ma się rzecz z MMO zatytułowanym Royal Quest. Produkcja ta ujawniona została w październiku zeszłego roku, ale do tej pory twórcy nie byli skorzy podzielić się ze światem zbyt wieloma konkretami na jej temat. Dopiero na zorganizowanej pod koniec czerwca imprezie Prague-n-Play po raz pierwszy oddano w ręce dziennikarzy wczesną grywalną wersję. Wśród zgromadzonych w stolicy Czech redaktorów byłem i ja, dzięki czemu mogłem osobiście sprawdzić, czy kolejna gra Rosjan ma szansę na powtórzenie sukcesu ich poprzednich tytułów.
Akcja gry toczy się w bajkowej krainie Aura wpisującej się w standardy gatunku fantasy. Władający tymi ziemiami król ma niemały problem. W jego domenie zaroiło się ostatnio od parających się mroczną magią alchemików, którzy nie cofną się przed niczym, by położyć swe chciwe łapska na złożach niezwykłego minerału, znanego jako Elenium. Monarcha poszukuje zatem bohaterów zdolnych przepędzić niechcianych gości i w zamian oferuje tytuły szlacheckie oraz zamki. To ostatnie nie jest zresztą jedynie częścią fabuły. W Royal Queście kamienne fortece odegrają bardzo dużą rolę. Zdobyte budowle będziemy mogli nie tylko plądrować, ale również zainwestować w nie środki, co zapewni nam w przyszłości odpowiednie profity. Co więcej, pojawi się także opcja nabywania m.in. ogrodów, kopalni złota czy nawet całych jezior, a wszystkim tym mamy też potem zarządzać. Oczywiście droga do zostania panem na włościach nie będzie łatwa i ma wymagać niemałego wysiłku.
Po szczeblach bohaterskiej kariery wespniemy się, mordując hordy potworów. Potyczki, jakie miałem okazję odbyć, przypominały starcia z takich tytułów jak Diablo czy Torchlight. Akcję obserwujemy z kamery umieszczonej nad głową postaci, lewym przyciskiem myszy wydajemy polecenie ataku, a do klawiszy mamy przypisane ciosy specjalne. Autorzy poszli drogą typową dla MMORPG, więc w przeciwieństwie do słynnej produkcji Blizzarda nie musimy klikać za każdym razem, gdy chcemy machnąć mieczem. Wystarczy zrobić to raz, a nasze wirtualne alter ego będzie siec wskazanego wroga, dopóki ten nie raczy odejść w zaświaty.
Bazowa mechanika walk nie jest zatem zbyt rozbudowana. Producent stwierdził wręcz, że całość zaprojektowano tak, aby dało się grać, korzystając jedynie z myszki. Zabawę urozmaica doprawienie tego wszystkiego żywiołami. Skutkuje to koniecznością odpowiedniego dobierania oręża i czarów do typu przeciwnika. Choćbyśmy dysponowali nie wiem jak potężnym płonącym mieczem, to nie zdziała on wiele przeciwko żywiołakowi ognia. W takim wypadku znacznie skuteczniejsze będzie choćby najsłabsze lodowe ostrze. Royal Quest zaoferuje naturalnie możliwość zmierzenia się z innymi graczami, a po ich zabiciu dostaniemy na własność część ich ekwipunku. Twórcy obiecują, że w pełnej wersji znajdzie się masa trybów, zarówno opartych na rywalizacji, jak i kooperacji. Wprowadzona zostanie nawet opcja toczenia bitew, w których stawką będą zamki rywali.