BioShock: Infinite - E3 2011 - Strona 2
Żadnej grze nie udało się wywrzeć na mnie tak dużego wrażenia, jak właśnie nowemu BioShockowi. Była to bezsprzecznie najlepsza prezentacja na zakończonych kilka dni temu targach w Los Angeles.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry BioShock: Infinite - warto było czekać!
Kiedy w sierpniu ubiegłego roku gościłem na imprezie ujawniającej kolejną grę studia Irrational Games, odrobinę zawiodłem się faktem, że okazał się nią nowy BioShock. Miałem nadzieję, że bostończycy odpoczną od tej marki i choć ostatecznie obeszło się bez trzeciej wizyty w Rapture, to jednak nie byłem przekonany, że zmiana podwodnej metropolii na latające miasto zdoła mnie w jakikolwiek sposób zachwycić. Dziś, kiedy mam już za sobą pokaz Infinite na E3, jestem o tej produkcji zgoła odmiennego zdania. Żadnej grze nie udało się wywrzeć na mnie tak dużego wrażenia, jak właśnie nowemu dziełu amerykańskiej firmy. Była to bezsprzecznie najlepsza prezentacja na zakończonych kilka dni temu targach w Los Angeles.
Autorzy zebranym na stoisku firmy 2K Games gościom zaserwowali obszerny fragment rozgrywki, który przedstawiał jej dwa zupełnie odmienne aspekty. Najpierw zobaczyliśmy, jak główny bohater gry (Booker DeWitt) przemierza kolejne dzielnice Columbii. U jego boku dzielnie stąpała Elizabeth – młoda, wrażliwa i nieco naiwna kobieta, którą prywatny detektyw zgodził się odnaleźć w podniebnym mieście. Oboje wędrowali po okolicy, odwiedzając budynki i szukając Bóg jeden raczy wiedzieć czego. Epizod ten nie okazał się jednak całkowicie bezowocny – przekonaliśmy się, że wzorem poprzednich BioShocków nasz podopieczny może kolekcjonować przedmioty, a także, że w trakcie zabawy natkniemy się na różnorakie skrypty. W zaprezentowanym fragmencie te ostatnie wiązały się z zachowaniem Elizabeth. Dziewczyna snuła się po sklepie, porywała z półek towary i starała się rozśmieszyć zajętego gruntowną eksploracją Bookera. Sytuacja uległa zmianie kilka minut później, kiedy na sąsiedniej ulicy wylądował tajemniczy Songbird. Ogromny mechaniczny ptak, znany z materiałów graficznych promujących grę, poszukiwał kobiety. Trzeba bowiem wiedzieć, że zanim do Columbii zawitał rycerz DeWitt, monstrum więziło niewiastę wbrew jej woli.
Choć stwór ostatecznie nie wtargnął do sklepu, samo jego pojawienie się zrobiło na uczestnikach pokazu ogromne wrażenie – porównywalne z pierwszym kontaktem z Tatuśkami w BioShocku, choć zakute w stroje płetwonurków istoty wypadają przy mechanicznym potworze niepozornie, o czym mieliśmy okazję przekonać się kilka minut później. Przeczekawszy zagrożenie, nasi bohaterowie wyszli ze sklepu i zaczęli kierować się do górnej części miasta.
Tam szybko okazało się, że Columbia została opanowana przez agresywną bojówkę, która krwawymi metodami próbuje zaprowadzić swoje porządki. Bohaterowie dostali się na plac, gdzie zaraz miała odbyć się egzekucja bezbronnego człowieka – na ekranie pojawił się komunikat informujący, że potworną scenę można na życzenie przerwać, co też prowadzący prezentację niezwłocznie uczynił. Dokonany wybór natychmiast miał swoje konsekwencje, bandyci rzucili się bowiem do ataku.
No i zaczęło się. Kilkunastominutowa totalna jatka wypełniła drugą część pokazu gry. DeWitt szybko schował się za osłoną i rozpoczął eksterminację kolejnych wrogów, najpierw za pomocą strzelby, później karabinu maszynowego. Jednocześnie w ruch poszły moce nadprzyrodzone i to różnego typu. Jak się okazało, główny bohater może wykorzystywać znalezione wcześniej artefakty, by wywoływać interesujące efekty – raz była to chmara kruków posłanych w kierunku przeciwników w celu ich dezorientacji, kiedy indziej moc unieruchamiająca przeciwników i podnosząca ich do góry, co zdecydowanie ułatwiało ich likwidowanie. Skojarzenia z plazmidami są jak najbardziej na miejscu, choć w przeciwieństwie do wynalazków z pierwszego BioShocka, gadżety z Infinite nie pobierają energii – po prostu wyczerpują się z każdym kolejnym użyciem, a ich liczba jest ograniczona.