autor: Marek Grochowski
FIFA 12 - pierwsze spojrzenie
Twórcy FIF-y szykują w tym roku coś poważnego i jakkolwiek nazwanie tego rewolucją gwałci wszystkie istniejące słowniki, na pewno mamy do czynienia z elementem świeżym, będącym niezłym fundamentem pod kolejne części cyklu.
Przeczytaj recenzję Wciąż w wysokiej formie - recenzja gry FIFA 12
Artykuł powstał na bazie wersji PS3.
Nadchodzi krótki, półgodzinny dramat – to pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się podczas kwietniowej prezentacji FIF-y 12, kiedy na ekranie w auli EA Canada dostrzegłem napis „revolutionary”. Równie dobrze slajd mógł przedstawiać Gennaro Gattuso w towarzystwie Yeti, z podpisami – który to który, bo i tak nie uwierzyłbym, że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach odważy się wywrócić do góry nogami serię, której poprzednia część zdobyła trzy czwarte rynku. Nic to, postanowiłem, że przez kolejne minuty spokojnie popatrzę, posłucham i ostatecznie wynotuję z całego przedstawienia tych parę nowości na krzyż. I notowałem – najpierw jedną stronę, potem drugą, trzecią… Aż wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
EA Sports faktycznie szykuje w tym roku coś poważnego i jakkolwiek nazwanie tego rewolucją gwałci wszystkie istniejące słowniki, na pewno mamy do czynienia z elementem świeżym, będącym niezłym fundamentem pod kolejne części cyklu. Mowa o nowym silniku fizycznym, Impact Engine, który najlepiej tłumaczy, dlaczego „dwunastkę” zaczęto robić na długo przed tym, nim prace nad jej poprzedniczką zostały ukończone.
Autorzy, utwierdzeni w swoim rozumowaniu przez fanów, doszli do wniosku, że poprzedni silnik jest ograniczony i mało precyzyjny – nie wykrywa wszystkich kolizji między zawodnikami, pozwala na przenikanie się postaci, a nawet dopuszcza do sytuacji, gdy piłkarz po stracie biegnie w miejscu, przyblokowany przez obrońcę przeciwnika. Tego rodzaju usterek mamy więcej nie doświadczyć.
Dobrodziejstwa nowego silnika przetestujemy najpierw podczas walki w pionie. Gdy nasz napastnik pod presją obrońcy zdecyduje się osłaniać piłkę ciałem, przeciwnik będzie z coraz większą siłą naciskał na jego plecy, z każdą sekundą silniej napinając rękę (w „jedenastce” często przedramię stopera przechodziło przez klatkę piersiową blokowanego zawodnika). Kiedy zaś rozpoczniemy rajd po skrzydle i nasz pomocnik wpadnie na rosłego rywala, niechybnie przewróci się, tracąc czysto odebraną piłkę. Także przy strzałach z woleja nie będzie nam wcale łatwo – już lekkie popchnięcie może spowodować, że zamiast uderzyć łaciatą, piłkarz tylko przetnie nogą powietrze.
Przy walce w parterze kluczową rolę odgrywać będzie precyzja wślizgów. Jeśli taka próba powstrzymania akcji nie skończy się wybiciem futbolówki, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zawodnik, któremu już prawie udało się dokonać wyminięcia albo oddać strzał, w ostatniej fazie konfrontacji zostanie jeszcze lekko zahaczony nogą interweniującego obrońcy. O ile będzie to tylko muśnięcie, napastnik najpewniej da radę wznowić bieg i kontynuować akcję. W przeciwnym razie wyląduje na murawie kilka metrów dalej, a gdy na domiar złego niedobrze się wówczas podeprze albo niefortunnie postawi nogę, istnieje spore prawdopodobieństwo, że dojdzie do naderwania ścięgna lub nawet złamania którejś z kończyn i kolejny mecz ligowy sportowiec obejrzy z ławki.
EA chwali się, że dzięki Impact Engine jest w stanie nie tylko odtworzyć w grze każde starcie pomiędzy prawdziwymi piłkarzami, ale także pokazać, co dzieje się z ciałem pojedynczego zawodnika, gdy ten musi znosić trudy meczu. Kilkakrotnie poturbowany snajper z czasem może zacząć kuleć, a ofensywny, boczny obrońca, któremu przez cały mecz kazaliśmy biegać wzdłuż linii autu, przy kolejnej próbie rajdu może okazać się zbyt zmęczony i ostatecznie złapie go skurcz, co wymusi na nas przeprowadzenie zmiany.
Kontuzji w FIF-ie 12 lepiej nie lekceważyć, bo możemy na tym stracić więcej niż zakładaliśmy. Jeśli wystawimy do pierwszego składu gwiazdora z niezaleczonym urazem, wówczas każdy bezpośredni kontakt z oponentem może poskutkować odnowieniem się uszkodzenia. Nasz gracz wcale nie będzie wtedy zwijał się z bólu ani podkreślał cierpienia grymasami na twarzy. Przeciwnie – zacznie uderzać pięściami o murawę, wściekły, że przez lekkomyślność trenera tudzież z powodu zwykłego, boiskowego pecha musi pożegnać się z meczami na kilka najbliższych miesięcy. Marnym pocieszeniem jest fakt, że po rekonwalescencji zobaczymy go biegającego z dodatkowym ochraniaczem albo specjalną, nie zawsze gustowną, opaską.