autor: Amadeusz Cyganek
DiRT 3 - przedpremierowy test
Po półtorarocznym oczekiwaniu z coraz większym impetem nadjeżdża trzecia odsłona cenionej przez graczy serii DiRT. Na kilkanaście dni przed premierą sprawdzamy, czy twórcy, stawiając na powrót do rajdowych korzeni, szykują kolejny wyścigowy hit.
Przeczytaj recenzję DiRT 3 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Fani zwariowanego i efekciarskiego drugiego DiRT-a, oczekujący kolejnej odsłony cyklu utrzymanej w podobnej stylistyce, mogą poczuć się zawiedzeni – „trójka” mocno zmienia kurs i przeobraża się w produkcję, w której zdecydowanie bardziej czuć ducha sportowej rywalizacji i specyficzny klimat rajdowego święta. Czymże jednak są wyścigi bez szybkich samochodów, urokliwych tras i zaciętego konkurowania? Ekipa Codemasters znajduje się na dobrej drodze do tego, by znów pokazać światu, że swoje zamiłowanie do czterech kółek potrafi doskonale zaprezentować na ekranach monitorów i telewizorów.
Ech, znowu trzeba będzie myć…
Testowana wersja preview daje możliwość rozegrania kilkunastu etapów w jednej z czterech klas wyścigowych, zlokalizowanych w przeróżnych, malowniczych sceneriach. Wraz z trzecią częścią serii wracamy do Finlandii, jednej z najbardziej ulubionych przez fanów lokacji. Skandynawskie klimaty ponownie witają nas chłodnym, rześkim powietrzem, hektarami gęstych lasów i całą masą zdradzieckich zakrętów – wszystko po staremu i w najlepszym wydaniu. Swoją obecność śladami wytartych opon możemy zaznaczyć także podczas jazdy po pustynnych bezdrożach Kenii, asfaltowych jednopasmówkach w amerykańskim stanie Michigan, a także próbując przebić się przez zasypane ścieżki Aspen – znanego alpejskiego kurortu. Każda z tych lokacji ma swój niezaprzeczalny urok i pozwala na sprawdzenie naszych umiejętności w różnych warunkach atmosferycznych. Co prawda pogoda nie ma zbyt wielkiego wpływu na prowadzenie samochodu, w odróżnieniu od tego, co znamy z rasowych symulatorów, ale jazda w trakcie śnieżnej zamieci przy asyście przeciwników skutecznie ograniczających nam pole widzenia gwarantuje sporą dawkę emocji.
Mechanika jazdy w porównaniu z poprzednimi częściami nie zmieniła się praktycznie w ogóle i trudno się temu dziwić – kombinowanie przy czysto zręcznościowym modelu sterowania mogłoby zakończyć się klęską. Za to sporo nowego dzieje się w kwestii klimatu rozgrywki – po prostu czuć, że uczestniczymy w rajdowym święcie, nie mając wrażenia, że jedziemy od startu do mety, mijając po drodze zlokalizowane co kilka kilometrów punkty pomiaru czasu. Na starcie zamiast monotonnych sygnalizatorów wita nas pan z chorągiewką, w trakcie jazdy słyszymy żywiołowe okrzyki przydrożnych obserwatorów, a w niektórych przypadkach spotykamy także… przebiegające przez drogę grupki nieustraszonych kibiców. Choć pozornie to tylko detale, właśnie takie wydarzenia najlepiej budują klimat rajdowej rywalizacji. Nic jednak nie daje takiego zastrzyku adrenaliny jak bezpośrednia walka na torze z naszymi przeciwnikami. Wirtualni oponenci to całkiem inteligentne bestie – znakomicie startują i umiejętnie walczą na trasie, nie żałując lakieru na karoserii. Trzeba jednak przyznać, że poziom trudności nie jest zbyt wygórowany i przybycie na metę z kilkusekundową przewagą wcale nie okazuje się rzeczą niemożliwą do wykonania. Ku mojemu zadowoleniu w grze pozostały „flashbacki” umożliwiające cofnięcie czasu i powrót do bezpiecznego momentu w razie wypadku bądź nieudanego manewru. Nie da się ukryć, że jest to bardzo przydatny patent, pozwalający zniwelować skutki naszych błędów bez powtarzania etapu i komentowania zaistniałej sytuacji niezbyt parlamentarnymi słowami.
W wirtualnym garażu również zaszło kilka fajnych zmian – w stosunku do drugiej części dodano wiele już niespotykanych, głównie klasycznych pojazdów z minionej epoki. W tym zestawieniu królują przede wszystkim doskonale znane pasjonatom motoryzacji i wyścigów sprzed dekad takie okazy jak Ford Fiesta, Opel Manta 400, Lancia Fulvia czy pospolity Opel Kadett. Wozy te wystylizowane na rajdowe demony szos prezentują się wspaniale i choć ich okiełznanie na trasie nieraz nastręcza sporo trudności, spoglądanie na drogę z kokpitu wysłużonego „czterdziestolatka” sprawia sporą satysfakcję. Oprócz kilkudziesięcioletnich maszyn do dyspozycji mamy także kilkanaście samochodów seryjnych i pojazdy buggy, dzięki czemu pojawia się możliwość wypróbowania potężnych, nowoczesnych konstrukcji praktycznie w każdych warunkach. Od razu napomknę też o modelu zniszczeń, który delikatnie zyskał na realizmie – widok odpadających zderzaków, rozbitych szyb i fruwających drzwi to teraz zupełnie normalna sytuacja.