autor: Szymon Liebert
The Sims: Średniowiecze - test przed premierą
The Sims: Średniowiecze to zmiana nie tylko stylistyki, ale i koncepcji gry. Komu spodoba się kostiumowy symulator życia?
Przeczytaj recenzję The Sims: Średniowiecze - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
O popularności serii The Sims nie trzeba chyba nikomu przypominać. Konserwatywni gracze narzekają na każdy kolejny „symulator życia”, ale setki tysięcy ludzi bawi się przy nich doskonale. Kiedy na horyzoncie pojawiła się koncepcja przeniesienia gry do epoki średniowiecza, wielu komentatorów ogłosiło, że to kolejny prosty zabieg na eksploatowanie tematu, który nie przyniesie realnych zmian. Po kilkunastu godzinach spędzonych z testową wersją tytułu taka opinia byłaby jednak nie na miejscu. The Sims: Średniowiecze to nowy pomysł na rozgrywkę, korzystający po prostu z tej samej mechaniki. Pytanie brzmi, czy gra spodoba się także osobom zwykle unikającym uniwersum Simów. Odpowiedź nie wydaje się tak jednoznaczna, jak zapewne chcieliby twórcy, ale sprawa na pewno nie jest przegrana.
Przed rozpoczęciem przygody z The Sims: Średniowiecze warto zapoznać się z realiami epoki, która została przedstawiona w grze. Po dwóch sezonach serialu Dynastia Tudorów będziemy w stu procentach gotowi, aby wcielić się w rolę monarchy i stawić czoła wszelkim wyzwaniom, jakie napotkamy w „epoce kostiumowej”. Pamiętajmy, że to, co działo się na dworach w poszczególnych krajach, przechodzi ludzkie pojęcie. Gra firmy Electronic Arts oddaje klimat rozpusty i rozpasania w doskonały sposób, co prowadzi do wielu przezabawnych oraz absurdalnych sytuacji.
Wyobraźcie sobie opasłego króla Lodowatego, który flirtuje z kim popadnie i zupełnie nie radzi sobie w roli najpotężniejszego człowieka w królestwie. W jednym z zadań mój dziarski monarcha musiał przykładowo pokonać wojowniczkę z innego regionu. Niestety, został dość mocno poobijany, więc postanowił poszukać ukojenia w ramionach nowej kochanicy. Okazało się, że dziewczyna, pełniąca funkcję kowala, nie ma zamiaru przyjąć zalotów władcy. Lodowaty nie wytrzymał i postanowił ukarać swoją poddaną w walce. Ponownie skończyła się ona porażką króla, po której nie pozostało mu nic innego, jak udać się na spoczynek. A dla świętego spokoju i zachowania porządku w królestwie zakuć w dyby wszystkich świadków powyższych kompromitujących scen. Tak to się robi w Średniowieczu, o ile dzierżymy berło i koronę, bo to nie jedyny punkt widzenia, z jakiego spojrzymy na najmroczniejszy okres w historii ludzkości.
O co właściwie chodzi w nowych Simsach? Wytłumaczenie konstrukcji gry wymaga wręcz akademickiego wykładu i kilku slajdów z wykresami i czytelnymi sloganami. Zacznijmy od tego, że z poziomu menu otrzymujemy dostęp do scenariuszy początkowych, czyli tak zwanych „ambicji”. Żeby odblokować i podjąć kolejne z nich, musimy spełnić wytyczne w dostępnych etapach: zbudować określoną liczbę przybytków, osiągnąć pewien poziom królestwa czy chociażby poudzielać się na scenie politycznej. W ramach jednej „ambicji” dysponujemy określoną pulą punktów misji, za które „kupujemy” zadania. Po wykonaniu każdego z nich jesteśmy z kolei nagradzani punktami zasobów, służącymi już do konkretnych działań – stawiania nowych obiektów na terenie naszych włości czy nawiązywania kontaktów z nowymi sąsiadami naszego państwa. Po wykorzystaniu wszystkich punktów misji kończymy daną „ambicję” i zapoznajemy się z podsumowaniem – jeśli sprawdziliśmy się w roli władcy, to odblokowane zostają następne etapy z menu początkowego. Skomplikowane!