autor: Marcin Serkies
Hunted: The Demon's Forge - już graliśmy! - Strona 2
Para bohaterów Hunted: The Demon's Forge prezentuje się niczym najlepsze duety z filmu i literatury. Sama gra również całkiem dobrze wpasowuje się w kanon fantasy. Mieliśmy okazję sprawdzić, jak nowa produkcja Splash Damage sprawuje się w akcji.
Przeczytaj recenzję Hunted: Kuźnia Demona - recenzja gry
Gier akcji osadzonych w klasycznych realiach fantasy nie ma zbyt wiele. Z tym większą niecierpliwością czekam na Hunted: The Demon’s Forge, nad którym pracuje studio inXile Entertainment, założone przez Briana Fargo. W ostatnich dniach miałem okazję uczestniczyć w pokazie, podczas którego zagrałem w dwa poziomy z pełnej wersji. Pierwszy był wprowadzeniem, więc zawierał kilka wskazówek, jak grać. Drugi testowałem z innym użytkownikiem i tak naprawdę dopiero on pokazał siłę tej produkcji.
Scenariusz do gry nie został oparty na żadnej znanej książce czy filmie, nie umieszczono go też w żadnym ze znanych światów fantasy. Twórcy zaprojektowali całą historię od początku do końca sami. Jak prezentuje się ona w pełnej wersji gry, nie mam zielonego pojęcia, wiem w zasadzie tylko, jak się zaczyna. A zaczyna się z przytupem. Intro zabiera nas do mrocznych podziemi, w których czegoś szukamy. Czy wreszcie znajdujemy, trudno powiedzieć – pewne jest to, że na końcu labiryntu czeka na nas paskudny potwór, który... budzi ze snu jednego z bohaterów, Caddoca. Podobne majaki zdarzają mu się ostatnio coraz częściej. Jego partnerka, elf o imieniu E’lara, podśmiewa się z owych przywidzeń, wytyka kompanowi zauroczenie jawiącą się mu w nich kobietą i drwi z niego, jak tylko może.
Okazuje się jednak, że sen po części jest proroczy. Wykonując zadanie dla tajemniczego klienta, prowadzona przez nas para bohaterów trafia do miejsca, które Caddoc pamięta ze swojej nocnej fantazji, a dalej wiadomo, co się dzieje. Pojawia się tajemnicza kobieta – prawdopodobnie demon – są podziemia i potwór na ich końcu. Nie chcę wnikać w szczegóły scenariusza, ale nic się chyba nie stanie, jeśli zdradzę, że cała historia zawiązuje się w momencie, w którym Seraphin (wspomniana demonica) prosi parę śmiałków o pewną małą przysługę.
Wszystko to wydarzyło się w czasie, gdy grałem sam. Hunted: Demon’s Forge demonstruje wtedy sterowanie, uczy bić, strzelać, wykorzystywać napoje lecznicze (co ciekawe, możemy mieć przy sobie tylko jeden) oraz używać duchowego przewodnika, czyli podpowiedzi, w którą stronę mamy teraz iść. Sterowanie nie jest trudne, po kilku minutach postaciami kieruje się naturalnie i robimy wszystko, co chcemy, bez zastanawiania się.
Grając sami, kontrolujemy jednego z bohaterów, Caddoka – typowym mięśniakiem, z ogromnym mieczem jako bronią główną i malutką kuszą używaną jako broń zapasowa. Drugą grywalną postacią jest E’lara, elfica o mentalności kendera ze świata Dragonlance. Jak na elfa przystało, uzbrojona jest w łuk, którego używa nie gorzej od tolkienowskiego Legolasa. Jej bronią uzupełniającą są dwa krótkie miecze. Ów podział na broń główną i dodatkową jest o tyle istotny, że rozwijając postać, możemy poprawić jej umiejętność władania orężem – a raczej dodać mu magiczne właściwości. Jednak każdej postaci doskonalimy tylko jej broń główną, scyzoryki E’lary czy mała kusza Caddoca pozostają na tym samym poziomie przez całą rozgrywkę. Wracając jeszcze do zabawy solo, nie możemy zmienić bohatera kiedy chcemy – trzeba najpierw odnaleźć specjalny obelisk, jeden z wielu rozmieszczonych w świecie gry. Często jest to niezbędne, aby rozwinąć akcję. Caddoc potrafi bowiem przesuwać ciężkie obiekty (albo rozwalać słabsze ściany), a E’lara otwiera wiele przejść, zapalając pochodnie.
Oczywiście, w trybie dla dwóch graczy każdy prowadzi jednego bohatera. Jeśli powstanie spór, kto ma grać facetem, kto kobietą, można programowi pozwolić wylosować przydział. Co ciekawe, bawiąc się z innymi osobami i zmieniając postać za pomocą obelisku, nie otrzymamy Caddoca czy E’lary kolegi (lub koleżanki) – zawsze będziemy grali jednym z rozwiniętych przez siebie bohaterów.
Filmik wprowadzający do etapu, który rozegraliśmy w trybie kooperacji, to klasyczne fantasy. Władca atakowanego miasta ukrywający się w pełnym złota skarbcu wysyła nas na misję (z której nikt wcześniej, rzecz jasna, nie wrócił) i do tego targuje się mocno w kwestii ceny. Wystarczyłoby starszego pana poczęstować żelazem i wszystkie skarby nasze. Ale gdzie przygoda? W końcu to, że jesteśmy najemnikami nie znaczy, że mamy być źli.