Bulletstorm - już graliśmy!
Graliśmy w pierwsze etapy gry Bulletstorm - efektownej strzelaniny firmy People Can Fly, twórców popularnego Painkillera.
Przeczytaj recenzję Bulletstorm - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Zaczyna się ostro. Mocno nawaleni kolesie przesłuchują spanikowanego typa na pokładzie statku kosmicznego, doprowadzając swoją ofiarę na skraj załamania nerwowego. Pozycja jeńca nie jest godna pozazdroszczenia. Nie dość, że siedzi skrępowany na krześle, to na dodatek do głowy ma przyklejoną taśmą grubą butelkę. Jeden z oprawców sięga po broń z zamiarem odstrzelenia flaszki – oczywiście fakt, że spożył wcześniej morze alkoholu, nie ułatwia mu zadania. Mimo to próbuje i... chybia, wyszarpując efektowną dziurę w ścianie. Związany mężczyzna oddycha z ulgą, niestety, po raz ostatni w życiu. Niedoszły zabójca wykopuje go wraz z siedziskiem do sąsiedniego pomieszczenia, następnie zamyka gruby przezroczysty właz, po czym otwiera śluzę, wysysając tym samym jeńca w kosmos.
Opisywana scena pełni w Bulletstormie funkcję tutorialu, zadaniem którego jest nauczenie gracza kilku podstawowych czynności: strzelania, dokładnego celowania z broni oraz kopania. Wszystkie te umiejętności okażą się niezbędne na placu boju, kiedy główny bohater gry, Grayson Hunt, oraz jego towarzysze wyruszą w pościg za swoim byłym przełożonym, generałem Sorrano. Żołnierze chcą zemścić się na oficerze, bo ten przez długi czas ukrywał prawdę dotyczącą wykonywanych przez nich misji. Byli pewni, że zabijają najgroźniejszych wrogów Konfederacji, a tymczasem likwidowali niewygodnych dla wojska cywilów.
W trakcie gry cały czas biegają z nami inni członkowie oddziału – w testowanym fragmencie na palcach jednej ręki mogłem policzyć sytuacje, w których zostawałem na chwilę sam. Kompani prawidłowo zajmują pozycję, prowadzą intensywny ostrzał, jednak generalnie efektów tych działań nie widać. Tak naprawdę Grayson musi wykańczać wrogów samodzielnie i gdyby nie jego zdolności (a właściwie nasze), nie byłoby mowy o jakimkolwiek progresie. Jaką rolę pełnią więc towarzysze? Przede wszystkim otwierają zamknięte przejścia i na bieżąco komentują wydarzenia. Dialogów jest naprawdę sporo, a bohaterowie gadają ze sobą praktycznie na okrągło. Momentami jest nawet wesoło, bo Hunt lubi dogryzać kolegom i nie stroni od rzucania pod adresem innych osób różnych, czasem zabawnych, uwag. Muszę przyznać, że podobało mi się to, choć niektóre żarciki wydawały się wymuszone.
Jeśli chodzi o właściwą rozgrywkę, Bulletstorm od samego początku stara się udowodnić, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłą, sztampową strzelaniną. Owszem, na pierwszy rzut oka produkt firmy People Can Fly niewiele różni się od innych przedstawicieli gatunku, ale po kilkunastominutowej typowej sieczce do głosu dochodzi interesująca nowość – szeroko reklamowany w materiałach promocyjnych system skillshotów. Zmienia on zupełnie spojrzenie na kwestię eksterminacji wrogów. Nie wystarczy już szybko i konsekwentnie zabijać przeciwników – trzeba to jeszcze robić w możliwe najbardziej efektowny sposób.
Skillshot zaliczany jest w każdej sytuacji, gdy wykończymy wroga bardziej wyszukaną metodą. Najmniej punktów dostaje się za klasyczne headshoty (określane tutaj mianem Arbuzów) czy wpakowanie przeciwnikowi w przełyk całego magazynu (Głębokie gardło). Ciekawsze i lepiej opłacalne są zagrania, które powstają po wykonaniu kombosów. Wyobraźcie sobie sytuację, że jeden z przeciwników stoi za skrzynią i usiłuje nas zastrzelić. Wyciągamy go z kryjówki za pomocą smyczy (użyteczny gadżet zdobywany niedługo po rozpoczęciu przygody), a gdy ofiara znajdzie się tuż przed naszym nosem, sprzedajemy jej kopa. Na tym jednak nie koniec. Jeśli pchniemy oponenta w kaktusy, gra zaliczy nam Akupunkturę, jeżeli wróg uderzy w stalowe pręty, skończy się na Laleczce Voodoo, a gdy wyrzucimy go w przepaść, punktowany będzie Polecony. Po kopnięciu przeciwnika możemy też odstrzelić delikwentowi łeb lub zdetonować ładunek wybuchowy, o ile ten ostatni znajduje się w pobliżu. Możliwości jest mnóstwo.