autor: Marek Grochowski
Kane & Lynch 2: Dog Days - przedpremierowy test - Strona 2
Bezlitośni, brutalni i brzydcy jak nigdy dotąd. Kane i Lynch powracają w pełnej krasie.
Przeczytaj recenzję Kane & Lynch 2: Dog Days - recenzja gry
Pierwsza odsłona ich przygód wzbudziła szereg kontrowersji, druga najpewniej wywoła branżową wojnę. Bezlitosny Kane i psychopatyczny Lynch, czyli najbardziej odrażający duet najemnych bandytów, powraca w nie mniej okropnej produkcji, gdzie przemoc nie zna żadnych granic, wulgarność to chleb codzienny, a szacunek najprościej zmierzyć w dolarach. Dog Days będzie sequelem gry, którą bardziej zapamiętaliśmy z afer pod hasłem „kupowanie ocen w prasie” niż ze świetnych bohaterów czy wciągającego, choć krótkiego singla. W tej chwili nie ma to jednak znaczenia, bo Kane & Lynch 2 to zupełnie inna bajka niż pierwowzór. Beta, która trafiła do naszej redakcji, pokazała, że znów jest się czym zachwycać i co krytykować.
Fabuła zaczyna się od mocnego uderzenia. Oto w obskurnym, wykafelkowanym pomieszczeniu widzimy naszych starych antypatycznych znajomych. Chwilowo ani Kane’owi, ani Lynchowi nie jest do śmiechu, bo dookoła stoi paru uzbrojonych gangsterów, a oni – zakrwawieni i związani – ledwo trzymają się na nogach. Lynch, półnagi, z poharataną klatką piersiową, czeka, aż oprawcy poderżną mu gardło, z kolei Kane drze się wniebogłosy, jakby zaraz miano obedrzeć go ze skóry (co zresztą wkrótce zapewne się wydarzy). Wygląda na to, że ktoś tu nawarzył niezłego piwa, a ktoś inny stracił cierpliwość do negocjacji przy herbacie.
Po obejrzeniu okrutnego preludium do egzekucji przenosimy się w czasie dwa dni wcześniej. Trafiamy na ulice Szanghaju, gdzie Lynch wita przybyłego wprost z lotniska Kane’a. Panowie nie widzieli się od czasu misji w Wenezueli, a los skojarzył ich dzięki szefowi Lyncha, Glazerowi. Na zlecenie mafijnego bossa partnerzy mają dopilnować transakcji związanej z nielegalnym handlem bronią. Szybko wplątują się jednak w ostrą strzelaninę, podczas której ginie córka pana Shangsi, wpływowego „biznesmena”. Znany w Szanghaju gangster żąda odwetu i ani myśli zostawić naszych najemników przy życiu. Trzeba więc złapać za strzelbę i wyjaśnić sytuację, nim zrobi to przeciwnik.
W Kanie & Lynchu 2 ekipa IO Interactive, zainspirowana domowymi produkcjami z YouTube, postawiła na oryginalny sposób pokazania akcji. Pomijając już sam fakt, że tym razem sterujemy Lynchem (przynajmniej w 4 misjach składających się na betę), to widząc jego sylwetkę, wydaje nam się, że oglądamy film nagrany marnej jakości cyfrową kamerą, obsługiwaną po amatorsku przez operatora-ducha. Podczas gdy nasz bohater likwiduje kolejnych wrogów, kamerzysta-widmo filmuje jego poczynania, trzymając się kilka metrów za plecami psychopaty. Widok nigdy nie jest całkowicie statyczny, bo operatorowi drży ręka, z kolei kiedy Lynch zrywa się do sprintu, towarzysząca mu w biegu kamera ledwo nadąża za akcją. Z początku takie rozwiązanie denerwuje chaotycznością, ale już po pierwszej misji da się do niego przyzwyczaić, a na dalszych etapach nie sposób zaprzeczyć, że w istocie osiągnięty efekt jest kapitalny, bo zyskujemy wrażenie uczestnictwa w kryminalnym reality show.
Sama jakość obrazu przypomina raczej domowe produkcje VHS z początków lat 90. niż trójwymiarowe mecyje w pełnym HD. Zamiast ostrych jak brzytwa tekstur i postaci złożonych z milionów wielokątów mamy tu brudny, ziarnisty, często rozmazujący się obraz, podobny do stylistyki, jaką prezentuje seria Manhunt. W skrócie: ponurość i brzydota w najbardziej obleśnym wydaniu. Jedni to pokochają, inni z chęcią poślą twórców na dekadę ciężkich robót.