autor: Krzysztof Gonciarz
Fallout: New Vegas - E3 2010 - Strona 2
Jedną z gier prezentowanych na targach E3 przez firmę Bethesda Softworks był nowy Fallout, który aktualnie tworzy studio Obsidian Entertainment. Jak zapowiada się ponowna wizyta na pustkowiu? Zobaczcie sami.
Przeczytaj recenzję Fallout: New Vegas - recenzja gry
Jeszcze więcej Fallouta 3? Ci, którzy wymęczyli się z DLC do tej gry mogą kręcić nosem, ale tym razem za zabawę odpowiada studio Obsidian – które nagle wydaje się robić co drugą grę RPG na rynku. Fallout: New Vegas to pełnoprawna produkcja zbudowana na fundamencie stworzonym przez Bethesdę. Główny wątek fabularny ma w niej trwać około 20 godzin, a zadania poboczne być dużo bardziej rozczłonkowane niż w trzecim Falloucie. W sumie, co kto lubi, ja na E3 miałem okazję przejść jedną z misji i oto, co zobaczyłem.
Bomby atomowe nie zniszczyły Las Vegas – miasto ma się całkiem nieźle w porównaniu ze Stołecznymi Pustkowiami. Jest prąd, to najważniejsze. Zapytany o powiązania z New Reno, jeden z producentów gry odpowiada, że związek z jaskinią hazardu z Fallouta 2 wcale nie jest taki oczywisty. Inspiracja była dość luźna.
Wkraczam do świata gry i od razu wiem, na czym stoję – ładne otoczenia, paskudne postacie, koszmarna animacja chodzenia. Po staremu. Rozpoczynamy w tytułowym New Vegas i udajemy się do kasyna. Po drodze zaczepia nas jakiś koleś, który oferuje pomoc w przemyceniu broni przez bramkę bezpieczeństwa na wejściu. Nie widzę powodów, by to robić, więc odmawiam.
Grzecznie oddaję broń strażnikom, po czym wkraczam do środka. Mamy tu do dyspozycji kilka gier hazardowych – oczko, ruletkę i jednorękiego bandytę. Na potrzeby prezentacji przygotowano postać z maksymalnie rozwiniętym Szczęściem, więc wygrywanie przychodzi bardzo łatwo. Nad gierkami nie ma się co specjalnie rozwodzić, nie wzbudziły we mnie takich emocji jak analogiczne przerywniki z Red Dead Redemption. Wygrywam za dużo pieniędzy, więc manager grzecznie oznajmia, że powinienem sobie pójść, bo ewidentnie oszukuję. Niech mu tam będzie.
Przeskakujemy do dalszego punktu misji – znajdujemy się w obozie New California Republic. To jedna z dwóch głównych frakcji w grze, przeciwstawiona tzw. Ceasar’s Legion, czyli grupie fanatyków w strojach stylizowanych na starożytny Rzym. W trakcie rozgrywki możemy wybrać, które ze stronnictw chcemy poprzeć albo też po prostu pozabijać wszystkich dookoła. Dosłownie. Producent mówi mi, że możliwe jest pomyślne ukończenie gry przy zabiciu każdego NPC na świecie – co interpretowane jest jako podążanie drogą „independent Vegas”, hi, hi. Na potrzeby prezentacji popieramy w każdym razie NCR.