Bulletstorm - przed premierą
Uzbrojeni w silnik Unreal Engine 3 i pełne wsparcie firmy Epic Games, twórcy doskonale znanego nad Wisłą Painkillera powracają z nowym projektem. Jego tytuł to Bulletstorm.
Przeczytaj recenzję Bulletstorm - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Painkiller jest jedną z nielicznych polskich gier, które odniosły sukces na Zachodzie, dlatego oczekiwania względem następnego projektu studia People Can Fly są spore. Przygotowując się do jego realizacji, zespół zaczął rozglądać się za odpowiednim silnikiem. Wybór padł na Unreal Engine 3.0. Firma Epic Games była pod takim wrażeniem wczesnej wersji Bulletstorma, że zatrudniła polski zespół do tworzenia pecetowej edycji Gears of War. Jakość tego portu okazała się przyzwoita i ostatecznie Epic Games wykupiło rodzime studio. Mamy więc do czynienia z utalentowanym zespołem, który zyskał pełne wsparcie jednego z gigantów branży. Przy takim połączeniu gracze mają prawo spodziewać się czegoś wyjątkowego.
Akcja nadchodzącej produkcji osadzona jest w dalekiej przyszłości, a konkretnie w XXVI wieku. Największym mocarstwem w całej galaktyce jest Konfederacja Planet, na czele której stoi charyzmatyczny generał Serrano. Imperium to, jak to zwykle bywa, nie cierpi na niedobór wrogów, dlatego władca ów stworzył Dead Echo – elitarny oddział złożony z najlepszych fachowców, którzy po cichu i w absolutnej tajemnicy eliminują wszystko, co może zagrażać pomyślności Konfederacji. Wcielimy się w Graysona Hunta, umięśnionego twardziela, który był gwiazdą oddziału Dead Echo. Gdy rozpoczyna się gra, wraz z kilkoma kompanami otrzymuje on zadanie zinfiltrowania potężnego drapacza chmur, w celu wyeliminowania mężczyzny, który rzekomo odpowiada za śmierć tysięcy ludzi. W trakcie misji wydarza się coś nieoczekiwanego, co uświadamia Graysonowi, że Serrano to tak naprawdę kompletny socjopata, a człowiek, którego kazano mu zabić, jest w rzeczywistości niewinny. Nasz bohater odmawia wykonania rozkazu i tak zaczyna się jego kariera jako wroga publicznego numer jeden.
Mija dziesięć lat. W tym okresie Grayson z gładko ogolonego komandosa przeistoczył się w nieokrzesanego pirata, który swój czas dzieli między picie na umór, a regularne napady na statki Konfederacji. Jego jedynym kompanem jest cyborg Ishi Sato. Pewnego dnia ich statek natyka się na potężny krążownik Serrano o nazwie Ulisses. Tak się akurat składa, że nasz bohater jest wtedy mocno wstawiony i w pijackiej furii decyduje się na atak. Oczywiście, jego uzbrojenie jest tak słabe, że nie daje rady nawet zarysować wrogowi lakieru. Nieprzyjaciele na agresję odpowiadają agresją i statek Graysona zostaje podziurawiony. Pirat nie traci rezonu i próbuje jeszcze ataku kamikadze, ale wbija się w silnik krążownika i oba statki spadają na powierzchnię pobliskiej planety Stygia.
Wszystkie te wydarzenia stanowią prolog do właściwej fabuły, ale w Bulletstormie nie będzie miejsca na długie filmowe przerywniki. W większości z opisanych wydarzeń weźmiemy udział osobiście, a cut-scenki zarezerwowane zostaną jedynie dla kilku najważniejszych momentów dramatycznych. Po wygrzebaniu się z wraku Grayson i Ishi szybko odkryją, że Stygia była dawniej luksusowym centrum rozrywki, futurystyczną wersją naszego Las Vegas. Zarządcy całego tego cyrku dawno już jednak opuścili swój posterunek, oddając powierzchnię we władanie zmutowanym roślinom, które upodobały sobie smak mięsa, zwłaszcza ludzkiego. Na szczęście dla nich na planecie wciąż nie brakuje tego „przysmaku”, ponieważ nie wszyscy ocalali ludzie uciekli. Spora ich grupa postawiła zostać i z czasem zdegenerowała się do poziomu prymitywnych plemion.
Grayson nie będzie kolejnym klonem Gordona Freemana. Otrzymamy pełnokrwistą i barwną postać, która ma regularnie komentować postępy w grze. O to, by cała fabuła trzymała się kupy, dba Rick Remeder, doświadczony twórca komiksów, który zresztą współpracował z Electronic Arts także przy Dead Space.