autor: Maciej Makuła
Halo 3: ODST - już graliśmy! - Strona 2
Serię Halo tyle samo osób zdaje się kochać co nienawidzić. W przypadku Halo 3: ODST firma Bungie postara się wzbudzić to pierwsze uczucie w tej drugiej grupie. Uda się?
Przeczytaj recenzję Halo 3: ODST - recenzja gry
Co jak co, ale to trzeba Microsoftowi przyznać, że jak na niemal ośmioletnią historię marki Halo kupony od jej popularności odcina dosyć powoli. Do tej pory ukazały się raptem cztery duże gry z tego uniwersum – trzy FPS-y i strategia. W drodze zaś mamy dwie kolejne produkcje, z których jedna funkcjonuje jako uzupełnienie Halo 3, czyli przedstawia wydarzenia, jakie miały miejsce między drugą a trzecią częścią serii. I w tę właśnie odsłonę, zatytułowaną Halo 3: ODST, udało nam się niedawno pograć.
Za literkami ODST kryje się nazwa elitarnego oddziału piechoty UNSC (czyli sił kosmicznych narodów zjednoczonych) – Orbital Drop Shock Trooper. Najbardziej charakterystyczną cechą tychże, naturalnie świetnie wyszkolonych i w ogóle do rany przyłóż, żołnierzy – jest sposób, w jaki przybywają na miejsce akcji. Zrzucani są mianowicie prosto z orbity w specjalnych, małych, jednoosobowych pojazdach. I jak Szanowni Czytelnicy zapewne się domyślili – w takiego właśnie żołnierza wcielimy się w Halo 3: ODST.
Bond bez Bonda to takie perfumy
Tym samym twórcy zdają się strzelać sobie w stopę – bowiem oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko że w grze nie wcielimy się w główną atrakcję serii Halo – zielonego superżołnierza w kasku motocrossowym z bursztynową szybką, czyli w Master Chiefa. Postać niewątpliwie magnetyczną (i to zarówno w takim sensie, że i odpycha, i przyciąga), na której zasadniczo opiera się wiele pomysłów na rozgrywkę. Jak się jednak okazuje – twórcom udało się całkiem sprawnie wyłączyć lub zmienić wiele z tych patentów bez większego uszczerbku dla zabawy.
Gwoli wyjaśnienia – Master Chief posługiwał się każdym rodzajem broni (nierzadko dzierżąc po jednej w każdej z rąk), prowadził każdy pojazd (oraz dokonywał ich bardzo skutecznego abordażu), dysponował nadludzką siłą (rozrywał pancerze czołgów gołymi rękoma itp.), szybkością i skocznością. Do tego dosłownie kule się go nie imały, co jest zasługą jego specjalnej, samoregenerującej się osłony. Dziś takie końskie zdrowie to standard, jednak w momencie ukazania się części pierwszej było to prawdziwe novum na rynku. Więc niby potrafił to, co większość bohaterów innych gier wideo, jednak tutaj przynajmniej autorzy nie kryli, że ich heros z człowiekiem ma już niewiele wspólnego.
Tymczasem postać, której losami pokierujemy w Halo 3: ODST, jest stuprocentowym przedstawicielem gatunku homo sapiens, do tego przez kolegów z zespołu nazywanym pociesznie Rookie (co znaczy, powiedzmy, żółtodziób). Tracimy możliwość używania dwóch broni jednocześnie, siłę i osłonę – w zamian otrzymując otwarty świat i ciekawszą historię z lepszą narracją.
Opowiem ci bajeczkę, inaczej
Akcja gry przenosi nas do XXVI wieku. Ludzkość jest w stanie wojny, na domiar złego: wojny na tle religijnym, z całym sojuszem obcych ras zwanym Przymierzem. Jako że kosmici dysponują dużo bardziej zaawansowaną technologią – „nasi” wojnę przegrywają. Kolejne kolonie padają jak muchy i wszystko zaczyna sprowadzać się do tego, by nie dopuścić wroga do informacji o położeniu kolebki ludzkości – Ziemi. Niestety, w niewiadomy sposób „źli” jednak wpadają na jej trop i, o dziwo, na miejsce wysyłają śmiesznie małą flotę.
O tych właśnie wydarzeniach traktuje druga część Halo. Przepędzamy w niej obcych z metropolii New Mombasa, doprowadzając do tego, że jeden z ich statków ucieka hen w nadprzestrzeń. W pierwowzorze w tym momencie nasz dzielny zielony superżołnierz wyruszał ze swą świtą w pościg za złoczyńcami, natomiast Halo 3: ODST wykorzysta całe zamieszanie i zniknięcie Master Chiefa – by pokazać dalsze perypetie ludzkości na Ziemi.
I już od samego początku widać zmiany na plus w stosunku do „trójki”. Chodzi przede wszystkim o dużo lepiej poprowadzoną historię. Na starcie poznajemy naszych kolegów z zespołu, którzy nie są, jak poprzednio, hurtowym mięsem armatnim. Mają wyraźnie zarysowane osobowości i nawet głosy podkładają im znane persony świata voice actingu. Jesteśmy świadkami krótkiej odprawy, po czym zostajemy zapakowani do zasobnika, który zrzuca nas z orbity i tak oto zaczynamy naszą przygodę.