autor: Marek Czajor
Castlevania: Lords of Shadow - zapowiedź - Strona 2
Castlevania robiona przez Europejczyków? Czy to może się udać? Może, szczególnie jeśli poczynaniom deweloperów pilnie przygląda się sam Hideo Kojima.
Przeczytaj recenzję Castlevania: Lords of Shadow - recenzja gry
Myślicie, że flagowymi produkcjami Konami są serie Metal Gear Solid albo Silent Hill? Mylicie się, bo rządzi Castlevania. Ponad 30 tytułów w 23 lata to imponujący wynik, szczególnie że mamy do czynienia z dość prostą platformówkową grą akcji. Czy to gotycki klimat zamkowych lokacji, urok hrabiego Draculi, bestiariusz, a może rodowy bicz klanu Belmontów przysporzyły serii wiernych wyznawców – nie do końca wiadomo. Pewne natomiast jest to, że popularność serii nie gaśnie i już wkrótce zobaczymy kolejną Castlevanię. Na tegorocznych targach E3 ekipa Konami zaprezentowała zwiastun pozycji pt. Castlevania: Lords of Shadow – gry realizowanej przez hiszpańskie studio MercurySteam Entertainment i przeznaczonej na konsole PlayStation 3 i Xbox 360.
Bohaterem Lords of Shadow będzie długowłosy brunet o imieniu Gabriel, członek Bractwa Światła. Z ramienia tej organizacji oraz pragnąc zemsty za śmierć żony, wyruszy do walki z siłami tytułowych Panów Cienia. Czy u celu wędrówki, w wielkim zamku zlokalizowanym na szczycie góry, znajdzie maskę – potężny artefakt dający władzę na życiem i śmiercią? Czy moc maski pozwoli mu wskrzesić żonę? Być może. Maska pojawia się często w materiałach dotyczących gry i prawdopodobnie będzie pełnić ważną rolę. I to w zasadzie tyle na temat fabuły. Póki co, brakuje jakiejś mocniejszej nici łączącej realizowany projekt z innymi odsłonami serii. Nie ma ani słowa o klanie Belmontów, wampirze Draculi i jego zamku oraz o innych postaciach znanych z wcześniejszych odsłon. Choć może, gdyby się tak uważnie przypatrzeć, pokazana w trailerze twierdza przypomina trochę wyglądem zamek Draculi z pierwszej Castlevanii.
Ogólniki na temat fabuły plus brak nawiązań do poprzednich części nasuwają podejrzenia, że pierwotnie produkcja ta była pomyślana jako całkiem osobny, niezależny tytuł. Przypuszczenia te niejako potwierdza trochę dziwne zachowanie Konami w ubiegłym roku. Najpierw na targach Games Convention w Lipsku firma pokazała zwiastun gry z Gabrielem w roli głównej, ale produkt wtedy nazywał się po prostu Lords of Shadow. Dosłownie półtora miesiąca później, na Tokyo Game Show Koji Igarashi, jeden z ojców serii, zaprezentował dwudziestokilkusekundowy filmik „z nowej Castlevanii”. O dziwo – jako głównego bohatera przedstawiono nie Gabriela, lecz długowłosego blondyna przypominającego Alucarda, syna Draculi znanego z innych odsłon serii. Minęło osiem kolejnych miesięcy i nastąpił powrót zarówno do Gabriela, jak i do tytułu Lords of Shadow, uzupełnionego tym razem o przedrostek Castlevania.
Wyglądem, sposobem przedstawienia akcji i systemem walki Castlevania: Lords of Shadow przypomina na pierwszy rzut oka takie tytuły jak God of War, Devil May Cry czy nawet serię Prince of Persia (patrząc na szybkość i susy, jakie sadzi Gabriel oraz na to, jak zręcznie skacze po ścianach). Jednakże producent gry Dave Cox nie lubi takich porównań i na ostatnich targach E3 oświadczył, że powstające dzieło jest wyjątkowe i nie ma na nie wpływu żadna inna produkcja. Jasne. Wszyscy jesteśmy ślepi i wierzymy mu na słowo. Sam Hideo Kojima też chyba nie jest do końca przekonany o „wyjątkowości” nowej gry, skoro zapowiedział swoje „wsparcie” i „współpracę”. A to oznacza, że cały czas będzie patrzył Hiszpanom z MercuryStream na ręce.
Wracając do gry, wędrówka bohatera oznacza szereg odmiennych krajobrazowo miejsc. Gabriel przemierzy m.in. lasy, polany, zbocza gór i wioski, by w końcu stanąć u wrót zamkowych. Jednym razem będzie podróżował pełną słońca drogą, innym przez deszczową lub przysypaną śniegiem krainę. Jeszcze nie wiadomo, czy Castlevania: Lords of Shadow zostanie podzielona na etapy, czy też pojawi się jedna wielka lokacja, która – w zależności od postępów w eksploracji – odsłaniać będzie swe kolejne tajemnice. Dave Cox wspominał coś ostatnio o „otwartym świecie”, ale nie jest do końca jasne, co miał na myśli.