autor: Maciej Makuła
Batman: Arkham Asylum - test przed premierą - Strona 2
Niektórzy całe życie czekali na naprawdę dobrą grę o Batmanie. Sprawdziliśmy, co sobą prezentuje najnowszy kandydat do tego miana.
Przeczytaj recenzję Batman: Arkham Asylum - recenzja gry
Gdy jeszcze jako dziecko nieśmiało eksplorowałem świat zagranicznych komiksów – na pewnym etapie składał się on dla mnie z kilku tylko bohaterów z Supermanem i Batmanem na czele. Przy czym tego pierwszego nie darzyłem jakąś większą sympatią, wręcz przeciwnie. Bo co to za zabawa być istotą praktycznie niezniszczalną, niezatapialną, mieć dosłownie jeden słaby punkt i większość wrogów eliminować z finezją czołgu wjeżdżającego w stragan z jajkami – dla mnie żadna.
Natomiast Batman... Ha – z człowiekiem nietoperzem dużo łatwiej było się identyfikować (w końcu każdy mógł nim zostać jak dorośnie). No i jakoś tak zwyczajnie bardzo podobało mi się to, że do walki z przestępcami w pierwszej kolejności angażował ten taki „mięsień” między uszami, a dopiero potem pozostałe. Działanie pod osłoną nocy, dziesiątki gadżetów, finezyjne taktyki i zacięcie detektywistyczne – w to mi graj.
A skoro o graniu mowa, Batman nigdy nie doczekał się godnej swojej renomy gry wideo. Aż do teraz. Jak bowiem na podstawie mojego intensywnego dochodzenia, opartego na badaniu wersji beta, wywnioskowałem – kroi się prawdziwa niespodzianka: praktycznie nieznana ekipa Rocksteady Studios za miejsce akcji swojej gry obrało również mało popularne w uniwersum Batmana miejsce, szpital psychiatryczny Arkham Asylum i w oparciu o czysto komiksową licencję kleci cudeńko. Co w tymże tekście spróbuję właśnie udowodnić.
Chluba NFZ
Tytułowe Arkham Asylum poznajemy w dosyć nietypowej sytuacji. Otóż po ataku na więzienie Blackgate trafia tu całkiem spora grupa osadzonych pozbawionych chwilowo dachu nad głową. Włącznie z tymi najbardziej groźnymi (co w świecie Mrocznego Rycerza oznacza również najdziwaczniejszych). I właśnie od kolejnego uroczystego aresztowania zaczyna się cała przygoda – w Arkham bowiem ląduje sam Joker.
Mówili, że będą nas leczyć dobrze opłacani lekarze,ale o pielęgniarkach w strojach nietoperzy nie słyszałem
Batman: Arkham Asylum należy do tego elitarnego kręgu gier, które potrafią zauroczyć samym już ekranem tytułowym. Przed uderzeniem w przycisk „start” widzimy naszego bohatera – majestatycznie, z pasją, w deszczu, na tle księżyca w pełni – spoglądającego z dachu jakiegoś budynku na miasto. Aż głupio wciskać „start”. Start. Widać, że autorzy wiedzą, o co chodzi – filmik początkowy przenosi nas na zalane strugami wody ulice, przez które pędzi Batmobil. Klimat jak w filmach Burtona czy rewelacyjnym serialu animowanym z początku lat dziewięćdziesiątych.
Nie znamy szczegółów aresztowania Jokera oprócz tego, że poszło zbyt gładko. Batmobil dociera na miejsce – trafiamy do Arkham, gdzie Joker, zakuty na modłę doktora Hannibala Lectera, transportowany jest do swojej celi. W tym momencie zyskujemy kontrolę nad Batmanem, choć możemy się nim tylko przechadzać – akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, w stylu zapamiętanym z Resident Evil 4 czy Dead Space. Fragment ten to znany z wielu innych gier (na czele z początkową przejażdżką kolejką w Half-Life) zabieg, który zwykło się nazywać „ciszą przed burzą” – czujemy, że coś się kroi.