autor: Michał Bobrowski
Harry Potter and the Half-Blood Prince - już graliśmy!
Quidittch, Cooking Mama i pojedynki czarodziejów w jednym. W praktyce sprawdziliśmy jak przed premierą prezentuje się Harry Potter i Książę Półkrwi.
Przeczytaj recenzję Harry Potter i Książę Półkrwi - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji Wii.
Harry, Harry... ani się człowiek obejrzał, a w filmowo-growym Hogwarcie nasz tytułowy bohater zaczyna już szósty rok nauki. Choć z tym „oglądaniem się” to chyba jednak przy tej części nieco przesadziłem – w końcu zgodnie z planem już w zeszłym roku powinniśmy śledzić dalsze losy nastoletniego czarodzieja. Nieoczekiwane przesunięcie premiery filmu wymusiło na Electronic Arts opóźnienie wydania growej odsłony Księcia Półkrwi. Jak łatwo się domyśleć, po wspomnianej firmie nie spłynęło to ot tak. Jak sami wówczas twórcy przyznali, z planów przychodów firmy w roku 2008 zniknęła niebagatelna pozycja 120 milionów dolarów. Na szczęście wygląda na to, że chyba tylko kataklizm mógłby zagrozić tegorocznej premierze zarówno filmu, jak i gry. Z tą ostatnią, a dokładniej mówiąc – z wersją na Nintendo Wii, miałem okazję nieco się już zapoznać. Udostępniono mi trzy oddzielne etapy-misje z Księcia Półkrwi. Każdy z nich to w zasadzie oddzielna minigra, w mniej lub bardziej interesujący sposób wykorzystująca kontrolery Wii.
W pogoni za złotym zniczem
Ponownie pojawi się Quidditch. I dobrze, bo od czasu Komnaty Tajemnic oraz zupełnie osobnego tytułu, czyli Harry Potter Quidditch World Cup, minęło już sporo czasu. Szkoda tylko, że w Księciu Półkrwi będzie to niestety bardzo uproszczona wersja tej najpopularniejszej wśród czarodziejów dyscypliny sportu. Przejmujemy kontrolę nad Harrym, głównym szukającym drużyny Gryffindoru i (co oczywiste dla wszystkich, którzy choć raz zetknęli się z jakimkolwiek filmem czy książką) musimy jako pierwsi przechwycić to małe, złote, diabelnie szybkie, w dodatku ze skrzydełkami, czyli latający znicz. W tym wypadku polega to na wycelowaniu Wiilotem w ekran i przelatywaniu pomiędzy świecącymi gwiazdkami-bramkami. Coś jak kolejka górska, tyle że zawieszona w przestrzeni. Jeśli idzie nam to sprawnie, Harry nabiera coraz większej prędkości i coraz częściej i szybciej musimy kierować Wiilota na boki ekranu, aby wykonywać nagłe zwroty. W miarę postępu świecące gwiazdki zmieniają kolor na coraz bardziej zielony i w końcu w którymś momencie takiej „jazdy kolejką” łapiemy znicz. Analogicznie – jeśli jakimś cudem mamy problem z celowaniem w kolejne bramki, zaczynają one zmieniać kolor na coraz bardziej czerwony i w pewnym momencie orientujemy się, że „jest już po zawodach”. Oczywiście szukający drużyny przeciwnej próbuje robić to samo, toteż od czasu do czasu nie zaszkodzi machnąć kontrolerem po bokach, aby zepchnąć przeciwnika „z kursu zbliżeniowego” ze zniczem.
Dodam dla porządku, że z kilku własnych przelotów oraz z obserwacji innych wnioskuję, iż naprawdę trzeba się postarać, aby w tej minigrze przegrać – w momencie, gdy idzie nam słabo z zaliczaniem kolejnym gwiaździstych bramek, uruchamia się szumnie zapowiadany „regulator poziomu trudności” i po prostu zwalnia prędkość lotu. Przyznam, że to niegłupie rozwiązanie, zwłaszcza w odniesieniu do młodszych graczy, gdyż zapobiega ewentualnej frustracji koniecznością podejmowania którejś z kolei próby zaliczenia danego poziomu, a jednocześnie podnosi nieco poprzeczkę w momencie, w którym do gry zasiada bardziej doświadczony operator Wiilota i Nunchuka. Niestety, nic nie wskazuje na to, abyśmy mogli wcielić się np. w ścigającego i porzucać kaflem w bramki przeciwnika, o jakimkolwiek drużynowym rozgrywaniu meczu nie wspominając. Na szczęście dwie kolejne minigry pozostawiły znacznie lepsze wrażenie.