autor: Maciej Makuła
Damnation - testujemy przed premierą
Grając w przedpremierową wersję Damnation, czułem się jak człowiek, któremu bardzo źli ludzie nakazują zabijać łaszące się do nóg, słodkie i niewinne szczeniaki. Czy słusznie?
Przeczytaj recenzję Damnation - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PS3.
Przyznam się od razu, że tematem Damnation nie interesowałem się, ba – nie wiedziałem o istnieniu tegoż tytułu, aż do momentu zajęcia się rozpracowywaniem udostępnionej mi wersji testowej. A, jak się okazuje, gra przebyła długą drogę – od modu typu total conversion (totalna konwersja) dla Unreal Tournament 2004 do całkowicie niezależnej produkcji. Niestety, wspomniana droga może i była długa, ale nie zawiodła Damnation zbyt daleko od miejsca, w którym gra swą podróż rozpoczęła. Pomimo że wczesne wersje oznaczone plakietką „preview code” przyjęło się traktować z dużą dozą dystansu, tak w tym przypadku – jak bardzo by palcami oczu nie zasłaniać – rokowania są marne.
Miłe złego początki
Świat przedstawiony w Damnation jest naprawdę ciekawy. Klimat – steampunk, początek XX wieku, Stany Zjednoczone. Właściwie nie do końca zjednoczone, bowiem w universum Damnation wojna secesyjna trwa nadal, a ta patowa sytuacja prowadzi zarówno Unię, jak i Konfederatów do powolnej agonii. I gdy kończą się zasoby, w kierunku obu stron konfliktu „pomocną” dłoń wyciąga tajemnicza organizacja zajmująca się produkcją oraz handlem bronią. Oczywiście jej nadrzędnym celem jest tylko jej własna korzyść i położenie łapy całym terytorium Stanów. I dlatego właśnie zainterweniować musi gracz – członek działającego ponad podziałami ruchu oporu.
Tak więc uniwersum – jak najbardziej obiecujące i intrygujące. Szkoda tylko, że z tymże tłem zapoznałem się nie dzięki ciekawej narracji w trakcie rozgrywki, a z różnych krążących po Internecie materiałów. Sama gra zniechęca bowiem od samego początku, wrzucając nas w wir walki bez „zbędnego” tłumaczenia, dlaczego mamy robić to, co robimy. Bardzo chciałbym, by była to przypadłość jedynie wersji testowej, lecz męczące wstawki „o niczym i bez sensu” („lecimy gdzieś z chłopakami na bój”) wskazują na to, że taki właśnie koncept przyjęli autorzy. Obym się mylił.
Co ja robię tu?
To pytanie zadawałem sobie przez kilka pierwszych minut gry. Damnation prezentuje bowiem bardzo archaiczne podejście do tematu wprowadzania gracza w arkana rozgrywki. Obecnie dominująca szkoła nakazuje stopniowo informować osobę przed ekranem, posługując się jasnymi i klarownymi przykładami, o funkcjach poszczególnych klawiszy, zdolnościach bohatera, cechach rozgrywki etc. Jedne produkcje traktują nas praktycznie jak idiotów, inne czynią to w sposób pomysłowy i subtelny – niemniej prawda jest taka – zanurzenie się w świat gry, utrzymanej w takiej samej konwencji jak Damnation (strzelanka TPP), powinno obejść się bez ciągłego sprawdzania komend w instrukcji.
Tymczasem w Damnation po prostu trafiamy na miejsce akcji i mamy działać. Tzn. jakoś działać. Gra ukazuje akcję z perspektywy osoby trzeciej. Sterowanie – standardowe, lewą gałką poruszamy się, a prawą rozglądamy i celujemy. Naturalnie możemy też strzelać, celować bardziej precyzyjnie czy wyprowadzać ciosy, pomagając sobie kolbą aktualnie dzierżonego oręża (a jest to tylko i wyłącznie broń palna) i wreszcie – rzucać granatami. Najgorsze jest jednak to – że praktycznie w pierwszych 10 minutach poznajemy wszystkie tajniki gry. Do powyższych dochodzi jeszcze wspinaczka i... to wszystko. Nasza postać nie rozwija się (przynajmniej moja się nie rozwinęła, a złym ojcem nie byłem) i kolejne „nowe” sprowadza się do zmiany krajobrazów.