autor: Krzysztof Gonciarz
Brutal Legend - pierwsze spojrzenie
Bogowie metalu są dziś niespokojni – pokornie składamy im ofiarę z tej skromnej zapowiedzi najnowszej produkcji Tima Schafera.
Przeczytaj recenzję Brutal Legend - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PS3.
Od strony developingu gry można podzielić na dwa podstawowe rodzaje: tzw. „contentówki” i „gameplayówki”. Różnica jest dość oczywista. I o ile w tej drugiej kategorii największe autorytety designu to chociażby Shigeru Miyamoto czy Will Wright, o tyle w pierwszej – gier, które urzekają przede wszystkim *treścią* – trudno komukolwiek podskoczyć Timowi Schaferowi. Przypomnijmy szybko jego dorobek: Day of the Tentacle, Full Throttle, Grim Fandango, Psychonauts. No i legendarna współpraca z Ronem Gilbertem nad dwoma pierwszymi częściami Monkey Island. Napisał chłop w życiu trochę mistrzowskich dialogów, narysował mnóstwo niezapomnianych lokacji i postaci, bez wątpienia możemy nazwać go najlepszym komikiem gier wideo. W świetle takich argumentów trudno nie ekscytować się faktem, że Tim podejmuje prace nad grą swoich marzeń. Mieliśmy okazję zobaczyć ją w samej paszczy lwa – siedzibie Double Fine Studios w San Francisco.
Idea Brutal Legend zrodziła się ponoć 15 lat temu. Chodziło o stworzenie gry, która powoła do życia świat opisywany przez stylistykę heavy metalu: słowa utworów, okładki, grafiki, nawet specyficzny ubiór. „Heavy metal zawsze opowiada o jakichś epickich przygodach, ale wizualna część spektaklu nigdy za tym nie nadąża” – mówi Tim. Jego pomysł na wykreowanie świata-hołdu, będącego przy okazji wysmakowaną parodią, przypadł do gustu Jackowi Blackowi – znanej postaci współczesnej popkultury: muzyka (Tenacious D), aktora (King Kong, Jaja w tropikach), showmana. W końcu Jack w swojej twórczości sam często uderza w podobne tony (przypomnijmy utwór Tenacious D pt. „Metal”, który pojawił się na ścieżce dźwiękowej Guitar Hero 3).
Głównym bohaterem gry jest Eddie Riggs – „techniczny” (ang. roadie), czyli osoba odpowiedzialna za sprzętową realizację tras koncertowych. To właśnie w niego wciela się Black, użyczając mu głosu oraz „podobieństwa”. W wyniku jakichś dziwnych zawirowań wchodzi on w posiadanie magicznej klamry do spodni, która po zakosztowaniu ludzkiej krwi przenosi bohatera do starożytnego świata heavy metalu. Tam Eddie odnajduje swoje miejsce prawie od razu: najwyraźniej odpowiada mu otoczenie powabnych groupies, gitar i hot rodów – nie ma on nawet specjalnej ochoty na powrót do rzeczywistości. Postanawia więc pomóc ruchowi oporu w pokonaniu złego imperatora Doviculousa, który wraz ze swoją armią demonów uwięził całą ludzkość.