autor: Adam Kaczmarek
Legendary - testujemy przed premierą - Strona 2
Otwarta puszka Pandory zwiastuje apokalipsę. Powstrzymać może ją tylko Charles Deckard. Legendary zapowiada się na bardzo dynamiczną i intensywną strzelaninę.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Gdyby za Legendary odpowiadało id Software, na ten tytuł czekałoby mnóstwo graczy. Tymczasem jest to kolejny krok studia Spark Unlimited ku stworzeniu wartościowego FPS-a. Po nieudanym Turning Point: Fall of Liberty może być to ostatnia szansa na podbicie rynku. Wersja beta, którą miałem okazję przetestować, wymaga naturalnie finalnych szlifów, aczkolwiek zawiera całkiem spory kawałek gry.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to całkiem ciekawe intro. Złożone z serii obrazków, a następnie wygenerowanych przez silnik gry scen wykłada na stół fabułę. Przez chwilę zapoznajemy się z losami słynnej puszki Pandory. Wstęp z niezłym skutkiem łączy przeszłość z teraźniejszością. Główny bohater kierowany przez gracza nazywa się Charles Deckard. Specjalizuje się w kradzieży znanych dzieł sztuki. Poznajemy go w trakcie kolejnej akcji, w Nowym Jorku. Charles dostaje cynk od niejakiego LeFey’a o transporcie puszki Pandory do muzeum przy Times Square. Nieświadomy zagrożenia opryszek otwiera skrzynię i…
Zaczyna się jatka na całego. Rozgrywka startuje mocnym trzęsieniem ziemi. Błyskawicznie staramy się opuścić muzeum, ale zważywszy, ile ofiar pochłania przybycie na świat krwiożerczych kreatur, zadanie wydaje się trudne. Wychodzimy na zewnątrz i widzimy, że sytuacja się pogarsza. Z nieba zstępują gryfy, pojazdy fruwają na lewo i prawo, ludzie panikują, co chwilę walą błyskawice. Zejście do metra chroni nas przed śmiercią. Moment później z Charlesem kontaktuje się tajemnicza dziewczyna, która przedstawia się jako Vivian Kane. Jej zadaniem był nadzór kradzieży szkatułki, ale w obliczu katastrofy przechodzi na naszą stronę i stara się pomóc w eksploracji podziemnych sekcji miasta.
Ten skromny opis samouczka powinien zobrazować mniej więcej, czego należy się spodziewać po Legendary. Twórcy gry poszli w zaparte i spróbowali przesłonić wady tego typu strzelanin filmowym efekciarstwem. Intensywność akcji miejscami przyprawia o zawrót głowy. Nie brak również pojedynczych, przyśpieszających bicie serca wstawek rodem z horrorów. Dla przykładu, buszując po opustoszałym magazynie, spotykamy policjanta. Nakazuje on nam znalezienie przełącznika, który otwiera bramę do następnej lokacji. Chwilę potem znajdujemy ów włącznik, a na ekranie monitora służby ochrony obserwujemy, jak ten sam policjant zostaje rozszarpany przez wilkołaka. Muzyka przybiera niepokojący rytm, a klimat wyraźnie się zagęszcza. Takich zagrywek jest znacznie więcej, aczkolwiek nie będę psuł niespodzianki.
Największym plusem Legendary (pomijając efektowność) jest wręcz niezauważalna zmiana atmosfery. Początkowo wydaje się ona zbyt fantastyczna, ale kilkadziesiąt minut później dostajemy pełnokrwistą grę. Postacie ulegają dekapitacji nader często i w różny sposób. Zachlapane posoką korytarze i rozbebeszone ofiary pierwszego ataku to typowy wystrój podziemi. Zaskakująco korzystnie na tle akcji wypada fabuła. Wtrącenie nowych wątków w historię ucieczki i przetrwania kataklizmu wzbogaca odbiór postaci, którą kierujemy. Okazuje się, że Deckard jest na celowniku wynajętej przez LeFey’a grupy najemników Czarny Zakon. A ci konkurują z oddziałem Rada 98, który z kolei chce odzyskać skrzynię i powstrzymać apokalipsę. Ten konflikt będzie miał swoje rozstrzygnięcie w późniejszych etapach, gdyż wymiana ognia na stacjach metra w Nowym Jorku okazuje się jedynie przedsmakiem. Ponadto smaczku dodają pozostawiane tu i ówdzie wiadomości od żołnierzy. Wczytując się w ich treść, dojdziemy do wniosku, że najbliższy korytarz zamieszkiwany jest przez stado potworów.