autor: Przemysław Zamęcki
Red Faction: Guerrilla - testujemy przed premierą - Strona 2
Czerwona planeta wcale nie jest taka czerwona, za to oferuje mnóstwo świetnej zabawy. I to nawet w wersji dla beta testerów.
Przeczytaj recenzję Red Faction: Guerrilla - recenzja gry
Gry komputerowe i video bardzo wybiórczo traktują tematykę kosmicznych podbojów. W tym przede wszystkim Marsa. Podczas gdy literatura już dawno zdążyła wyzwolić się z okowów prymitywnej walki o dominację we wszechświecie, wspomniane wyżej media wciąż wydają się czerpać inspirację wyłącznie z zielonych ludzików, demonicznych wrót piekielnych i działań krwiożerczych korporacji. Jak to wytłumaczyć? Prosto i trywialnie – w grach od podziwiania obcych krajobrazów i szukania wody w kryształkach lodu rozsianych na powierzchni gleby ważniejsza jest rywalizacja. Nie inaczej jest i tym razem.
Do premiery Red Faction: Guerrilla pozostało jeszcze sporo czasu, niemniej producent już teraz zdecydował się na udostępnienie bety trybu multiplayer. Coraz częściej mamy do czynienia właśnie z takim, raczej pecetowym podejściem, ale to chyba dobrze, gdyż tego typu testy zawsze pozwalają skorzystać z ewentualnych podpowiedzi graczy w kwestii tego, co im się podoba, a co należałoby zmienić.
W becie udostępniono jedynie dwa tryby gry. Team Anarchy jest w zasadzie stuprocentowym odpowiednikiem zwyczajnego Team Deathmatch. Gracze dzieleni są na dwie, maksymalnie sześcioosobowe grupy, których jedynym zmartwieniem jest jak najcelniejsze traktowanie ołowiem przeciwników. Drugim udostępnionym w becie trybem jest Damage Control i ten wymaga już nieco innego podejścia. Na planszy rozmieszczonych jest kilka punktów kontrolnych, których procentowy stan uszkodzeń wyświetlany jest na ekranie każdego gracza. Zadaniem jednej drużyny jest rozwalanie tych punktów przy pomocy wielkich młotów przenoszonych przez postacie. Drużyna broniąca musi sukcesywnie pozbywać się przebywających w danym punkcie „szkodników” i w wolnej chwili odbudowywać te zniszczone przy pomocy przypominającego ręczne działko Reconstruktora, wypuszczającego w danym kierunku strumień energii. W obu trybach walki trwają po dziesięć minut lub też do osiągnięcia przez jedną z drużyn maksymalnej ilości punktów.
Ponieważ jest to jedynie beta test, autorzy gry udostępnili do zabawy tylko trzy mapy: Deazdone, Radial i Crash Site. Niestety, nie należą one do największych, a co gorsza, są dość podobne do siebie. Na żadnej z nich nie ma jakichś elementów charakterystycznych, czegoś, co zdecydowanie wyróżniałoby ją od innych. Na wszystkich walają się resztki kontenerów i sterty metalowych śmieci poprzedzielanych metalowymi murkami. Brak czegoś, na czym można by zawiesić oko. Również graficznie, póki co, plansze nie zachwycają. Być może ulegnie to jeszcze zmianie, zanim gra trafi do dystrybucji. W tej chwili akcja mogłaby się dziać gdziekolwiek, niekoniecznie na Marsie, gdyż z wyjątkiem jednej mapy, na której wyraźnie widać, że znajdujemy się na Czerwonej Planecie, reszta terenów równie dobrze da się usytuować w Patagonii lub Górach Kaukazu.
Tym, co ma wyróżniać Red Faction: Guerrilla na tle konkurencji, jest zaimplementowany model zniszczeń. A zniszczyć można każdy obiekt nieorganiczny, do czego służą przede wszystkim wspomniane wcześniej młoty. Niestety, najprawdopodobniej z powodu ograniczeń związanych z jednoczesnym przebywaniem na planszy dwunastu zawodników sposób destrukcji nie wygląda zbyt atrakcyjnie. Rozbijana konstrukcja pod wpływem uderzeń młotów bardziej się rozkłada niż rozpada w pył, przydałoby się też trochę więcej szczegółów. Gdzie temu modelowi zniszczeń chociażby do tego, co mogliśmy oglądać w Battlefield: Bad Company? Należy jednak nadmienić, że taki sposób przedstawienia walących się budynków ma cechować jedynie tryb multiplayer. W kampanii dla pojedynczego gracza, skala i sposób dokonywania zniszczeń mają prezentować się znacznie bardziej spektakularnie. Ponadto w becie właściwie brak broni palnej zdolnej cokolwiek zniszczyć.