autor: Maciej Jałowiec
Command & Conquer: Red Alert 3 - testujemy przed premierą
Red Alert 3 zafunduje w tym roku fanom RTS-ów prawdziwy Czerwony Październik. Testujemy wersję beta gry, by ocenić, czy faktycznie warto na ten tytuł czekać.
Przeczytaj recenzję Command & Conquer: Red Alert 3 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Electronic Arts niezwykle się stara. Kampania mająca na celu popularyzację nadchodzącego wielkimi krokami RTS-a o nazwie Command & Conquer: Red Alert 3 trwa w najlepsze – co tydzień wypuszczane są informacje o jednostkach, którymi będziemy dowodzić w grze. Również targi E3 były okazją do dowiedzenia się czegoś o najnowszej odsłonie tej jakże popularnej serii. Niedawno rozpoczęły się testy gry i grzechem byłoby nie przekonać się na własnej skórze, co Elektronicy dla nas szykują.
Udostępniona przez twórców wersja beta oferuje grę wyłącznie przez Internet, na dwu mapach. Jedna mieści dwie osoby, druga cztery, co pozwala sprawdzić różnicę między zabawą w kooperacji z innym fanem serii, a samotną walką przeciwko jednemu graczowi. Daje też pewne pojęcie o zdolności programu do zachowywania synchronizacji między większą liczbą uczestników zabawy. Najważniejszą cechą tych plansz jest jednak to, że potwierdzają one wszystko, co twórcy zdążyli obiecać zarówno na E3, jak i na moskiewskiej prezentacji gry, która odbyła się kilka miesięcy temu.
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii było zlikwidowanie rushy dokonywanych z pomocą czołgów. Istotnie – jest to już niemożliwe, co nie tylko ułatwia rozpoczęcie zabawy graczom o nieco słabszym refleksie, ale i znacząco spowalnia tempo całej rozgrywki. Dokonano tego w bardzo prosty sposób – po postawieniu fabryki broni czołgi nie są dostępne od razu. Potrzebna jest jeszcze dodatkowa, dość droga struktura (lub zwykłe ulepszenie fabryki w przypadku niektórych frakcji), pozwalająca budować lepsze jakościowo jednostki. Gracze lubujący się w rushach mogą pomyśleć, że zawsze da się jeszcze atakować piechotą, lekkimi pojazdami i ewentualnie łodziami. Nic z tych rzeczy – wszystkie nacje niemal od razu otrzymują możliwość budowania wieżyczek zdolnych do obrony zarówno przed pojazdami, jak i przed pojedynczymi żołnierzami czy samolotami.
Niebezpieczeństwem mogą za to okazać się inżynierowie, dostępni zaraz po postawieniu koszar. Pod dowództwem mądrego stratega potrafią być wyjątkowo dokuczliwi – desanty z morza (każdy technik ma swój pojazd nawodny) i zajmowanie budynków to zagrożenie, o którym nie można podczas zabawy zapomnieć. Pewnie dlatego pomagający nam porucznik, oprócz klasycznych informacji w stylu „Our base is under attack” czy „Ore collector under attack”, ostrzega również słowami: „Enemy engineer detected”.
Prawdą okazało się także stwierdzenie, że działania na morzu są w zasadzie konieczne do zwycięstwa. Poza wspomnianymi desantami inżynierów warto pamiętać, że sporo rudy i pól naftowych umieszczono na wysepkach rozmieszczonych na obrzeżach planszy. Niezbędne zatem jest tworzenie jednostek amfibijnych, zdolnych do zajmowania i utrzymywania tych strategicznie ważnych miejsc. W późniejszym stadium rozgrywki do walki włączają się również łodzie potrafiące atakować cele położone w głębi lądu – wsparcie, jakie są w stanie zapewnić jednostkom naziemnym ma niebagatelne znaczenie w grze.