autor: Maciej Makuła
MadWorld - przed premierą
Prawdopodobnie MadWorld doczeka się wiernego grona wyznawców, miana produkcji kultowej i nietuzinkowej. Autorzy postanowili zagrać na nosie panującym w królestwie Nintendo „familijnym” tendencjom. Chociażby z tego względu warto mieć oko na tę grę.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Artykuł powstał na bazie wersji Wii.
„Pragniemy zredefiniować pojęcie gry rodzinnej” – taką właśnie beztroską ripostą dżentelmeni z PlatinumGames skwitowali pytanie, dotyczące dosyć dużego kontrastu pomiędzy stylem i konwencją MadWorld, a charakterem pozostałych gier na Wii. Jak później wyjaśnili, był to naturalnie żart, niemniej znakomicie przedstawia on podejście autorów do szykowanej przez nich produkcji – przepełnionej może i ciężkostrawnym, ale jednak w ich mniemaniu humorem i zdającej się grać na nosie panującym w królestwie Nintendo tendencjom. Chociażby z tego względu warto mieć na nią oko.
MadWorld czerpie z konwencji popularnych reality show i gdyby chcieć podciągnąć go pod pewien charakterystyczny sposób ich nazewnictwa – otrzymalibyśmy coś w stylu „Mordowania z gwiazdami”. Gwiazdą omawianego show jest osiłek imieniem Jack, a jego zadaniem jest angażowanie się w bójki, z których jego przeciwnicy bardzo rzadko wychodzą kompletni, a jeszcze rzadziej żywi.
Oddaję ci serce, oddaję ci ciało.
Spośród trójki tytułów zaprezentowanych na pokazie Segi (obwieszczającym powstanie studia PlatinumGame) MadWorld znajdował się w najbardziej zaawansowanym stadium produkcji i oprócz zwiastuna można było zobaczyć także krótki fragment gry – typową pokazową akcję.
W trakcie niej w jakiejś ciemnej uliczce Jack napotkał kilku spragnionych wymiany ciosów typków. Jeden z nich po szybkich i zdecydowanych uderzeniach w okolice głowy został posłany kopniakiem w stronę kontenera na śmieci. I wpadł do niego tak niefortunnie, że opadająca pod wpływem uderzenia pokrywa pozbawiła go głowy. Tym preludium rozpoczęte zostało szaleństwo.
Kolejny jegomość zdawał się kończyć swój wirtualny żywot, konając na wystających ze ściany kolcach (ot, taki styl w budownictwie), jednak dla większego efektu Jack urozmaicił mu wędrówkę do krainy wiecznych łowów, zdejmując i nabijając go jeszcze kilka razy. Przyszła pora na pozostałych – typowi numer trzy wbity został w głowę, wyrwany przez Jacka, uliczny znak ostrzegawczy, natomiast numer czwarty – skończył pocięty na drobniutkie kawałki przy pomocy przytwierdzonej do ramienia naszego bohatera piły spalinowej.
Ostatni uśmiercony został w sposób bliski sercom wszystkim fanów Mortal Kombat – mając w pamięci kardiologiczne osiągnięcia Kano, Jack gołymi rękami wyrwał mu z klatki piersiowej serducho. Na deser zaprezentowana została jedna z mini–gier: rzutki ludźmi w charakterze rzutek. Nasz bohater przeniósł się do pomieszczenia z wielką tarczą, gdzie dzierżąc w dłoniach kij baseballowy posyłał do celu włóczących się tu i ówdzie przeciwników.