autor: Bartłomiej Kossakowski
Kane & Lynch: Dead Men - testujemy przed premierą
Kane to ten z plastrem na nosie. Jest starszy i podobno bardziej dojrzały. Ma spojrzenie prawdziwego skurczybyka i gigantyczną bliznę potwierdzającą, że zapewne nim jest. Lynch, gdyby tylko odrobinę przytył, pewnie byłby mylony z wikingiem.
Przeczytaj recenzję Kane & Lynch: Dead Men - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Twórcy Hitmana nie zapomnieli całkiem o korzeniach i usposobieniu swojego łysego, morderczego dziecka. W Kane & Lynch też są misje, w których trzeba się skradać i po cichu eliminować ofiary. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że te momenty zostały dodane tylko po to, byśmy jeszcze bardziej zwrócili uwagę na ogólną rozwalankę, która następuje tuż po nich. Bo wiecie, Agent 47 nie był może przeciętnym gościem, ale na pewno był opanowany. O tych panach się tego powiedzieć nie da.
Wszyscy porządni psychole czytają GOL-a. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Wiecie więc, że tym projektem interesowaliśmy się od dawna. Gdy ludzie odpowiedzialni za Hitmana ogłosili światu, że robią nową grę, pojawiła się u nas zapowiedź z pierwszymi konkretami. W sierpniu, podczas Games Convention, dowiedzieliśmy się więcej o samej rozgrywce, o czym mogliście przeczytać w relacji z pokazu. A ostatnio, specjalnie dla tych, którzy czytać lubią jakby mniej, przygotowaliśmy video betatest. I wiecie co? To jeszcze nie koniec.
Przyszedł czas na sprawdzenie w akcji trybu multiplayer. Udaliśmy się więc do siedziby Io Interactive w Kopenhadze, by rozegrać kilka meczyków z twórcami gry i dziennikarzami z różnych części Europy oraz przy okazji odkryć, że przy tłumaczeniu zasad gry wieloosobowej dowodzący projektem Jens-Peter Kurup używa wyrazu na F częściej niż dwa razy w zdaniu, koleś z Ubisoftu nosi za mały garnitur i białe skarpetki, a jeden z niemieckich serwisów o grach zatrudnia wyjątkowo uroczą Azjatkę.
Policjanci i złodzieje
Jeśli jeszcze ktoś nie wiedział, Kane to ten z plastrem na nosie. Jest starszy i podobno bardziej dojrzały. Ma spojrzenie prawdziwego skurczybyka i gigantyczną bliznę potwierdzającą, że zapewne nim jest. Lynch, gdyby tylko odrobinę przytył, pewnie byłby mylony z wikingiem. Długie włosy, broda i nieciekawa przeszłość: morderstwo żony podczas jednego z ataków, których nie pamięta, a które na ogół kończą się właśnie czyjąś śmiercią. Poza tym, że są naprawdę niegrzecznymi chłopcami, łączy ich coś jeszcze: żaden z nich nie pojawia się w trybie multiplayer.
Zdziwieni? W trybie Fragile Alliance zamiast głównych bohaterów gry znajdziemy zasady, których raczej nie można nazwać nieskomplikowanymi i rozgrywkę, w której autorzy bardzo umiejętnie wykorzystują działanie instynktów ludzkich. A konkretnie: chęci bogacenia się i niechęci do zdrajców. Mapy nie są zbyt wielkie, jedna runda trwa 200 sekund. Krótko, bo w zamierzeniu zabawa ma być intensywna. Grupa kolesi w kominiarkach wbiega do pomieszczenia w wiadomym celu: zebrać jak najwięcej kasy. Do worków z pieniędzmi wystarczy podejść, by dolary wpłynęły na nasze konto, choć przeszkadzają strażnicy, bo na początku eliminujemy głównie NPC-ów. Jedna z opcji to sojusz: współpracujące ze sobą osoby po skończonej rundzie dzielą się gotówką po równo. Ale można też zostać zdrajcą, wystarczy zabić jednego z bandytów. Korzyści? Nie trzeba się dzielić gotówką z tamtymi frajerami.