autor: Bartłomiej Kossakowski
Mass Effect - już graliśmy! - Strona 2
Komandor Shepard jest od rozwiązywania kłopotów. Tych po roku 2138, kiedy odkryto tajemniczą energię, a potem inne rasy niż ludzka, pojawia się jakby więcej niż wcześniej, ale ostatnio, za sprawą niejakiego Sarena, sprawy w ogóle się skomplikowały.
Przeczytaj recenzję Mass Effect - recenzja gry
Ziemia. Trzecia planeta od Słońca. Niebieskawa kula z różnokolorowymi plamkami. To właśnie ją widać po odpaleniu Mass Effecta. Odjazd kamery pokazuje, jak jest malutka, gdy obserwujemy ją z przestrzeni kosmicznej. Krótki dialog, a potem te charakterystyczne, znane z filmów sci-fi napisy, wprowadzające w historię. Ano właśnie – ta gra jest tak filmowa, jak to tylko możliwe. I nie mam tu na myśli liniowości, bo to akurat ostatnie, co można o niej powiedzieć. Po prostu wszyscy, którzy spędzili setki godzin na oglądaniu Star Treka, Star Wars, Battlestar Galactica i wszystkiego innego ze słówkiem „star” w tytule, poczują się tu jak w domu. Tyle że będą bohaterem i reżyserem zarazem. Rzuceni we wszechświat z takim ogromem możliwości, że na początku można się pogubić. Taka jest ta gra: niby przytłacza, ale jednocześnie prosi o okiełznanie. I trudno się przed tym powstrzymać.
Nie wiem, czy to jest jeszcze erpeg. Pewnie tak, w końcu mamy tu mistrzowską fabułę, rozwijającą się drużynę i walki, które – wbrew temu, co niektórzy sądzą – nie wymagają wyłącznie zręczności. No i bohatera, przed którym stawiane jest mnóstwo wyborów, kształtujących zarówno jego samego, jak i rzeczywistość dookoła. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że to wszystko zostało wyniesione na nowy poziom.
Na kłopoty – Shepard
Komandor Shepard jest od rozwiązywania kłopotów. Tych po roku 2138, kiedy odkryto tajemniczą energię, a potem inne rasy niż ludzka, pojawia się jakby więcej niż wcześniej, ale ostatnio, za sprawą niejakiego Sarena, sprawy w ogóle się skomplikowały. Tylko tyle i aż tyle warto wiedzieć o fabule Mass Effect. Ci, którzy nie mogli się powstrzymać, znają oczywiście więcej szczegółów. I ja też. Ale zaczynam żałować, że nie będę mógł chłonąć tej historii od początku do końca sam, w domowym zaciszu, powolutku, upajając się nią.
Mass Effect to gra, której warstwę fabularną dopracowywano ponad sześć miesięcy. To pierwsza część trylogii, w której wizja wszechświata i liczba ras (każda z własną historią i charakterystycznymi cechami) wciągnie każdego fana sci-fi. Twórcy zarzekają się, że ich inspiracją były filmy fantastyczne z lat osiemdziesiątych, klasyki. Ja widzę podobieństwo do ostatnich sezonów Star Trek Deep Space Nine (mam nadzieję, że ktoś poza mną oglądał): jest mrocznie, sporo tu mniejszych i większych intryg. To gra, która oferuje inne emocje niż te towarzyszące wyżynaniu piłą łańcuchową czy nawet wspólnemu uganianiu się za smokami. Ale to nieważne. Przynajmniej na razie. Ważne, że graliśmy już w jednego z najbardziej oczekiwanych erpegów ostatnich miesięcy i z przyjemnością rozkładamy go dla was na czynniki pierwsze.