autor: Krzysztof Gonciarz
Halo 3 - test przed premierą
Halo jest tak amerykańskie, jak Coca-Cola, Bruce Springsteen i kowbojskie kapelusze. Czy te wartości trafiają i do nas?
Przeczytaj recenzję Halo 3 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Od premiery Crackdowna minęło raptem parę miesięcy, a gierczany świat już zdążył o nim niemal całkowicie zapomnieć. Zaiste trudno by było znaleźć jakikolwiek powód, by wygrzebywać z szuflady płytkę z tym tytułem, gdyby nie pewien szczególik. Jak bowiem od dawna wiadomo, posiadanie płytki z produkcją Real Time Worlds uprawnia do udziału w trwających od maja beta-testach Halo 3. Szybki rzut oka na popularne serwisy aukcyjne nie pozostawia wątpliwości: Crackdown stał się ostatnimi czasy towarem o wiele bardziej chodliwym, niż w chwili swej, stosunkowo głośnej przecież, premiery. Chyba musiało tak się stać. Żadna gra nie jest obecnie wypatrywana przez xboksiarzy z taką niecierpliwością, jak kontynuacja przygód heroicznego Master Chiefa. Siłę tej serii dobrze oddaje tytuł humorystycznego rankingu opublikowanego jakiś czas temu na pewnym zachodnim serwisie: top 10 gier na Xboksa, których tytuł nie zaczyna się na „Ha”, ani nie kończy na „lo”.
O co halo z tym Halo? W sumie jest to FPP jakich – przynajmniej w teorii – wiele. Jeśli nie na konsolach, to wśród pecetowych strzelanin konkurencję mu znajdziemy bez większego wysiłku. Rzecz tkwi chyba w idealnym wstrzeleniu się twórców we wcześniej istniejące koncepcje, zebraniu ich do kupy i stworzeniu czegoś, co niejednemu siedziało już wcześniej na końcu języka, ale nie potrafił swych myśli odpowiednio wyartykułować. Coś jak Harry Potter, wiecie. Z tym, że wytwór Bungie jedzie przy okazji na skrajnej amerykańskości. Jest tak bardzo „made in USA”, jak Coca-Cola, Bruce Springsteen i kowbojskie kapelusze. A sam Master Chief to przecież iście marvelowski superbohater, ikona, w jaką za wielką wodą lubi się spoglądać z refleksyjnym westchnieniem. Dlaczego tak się nad tym rozwodzę? Ano z prostej przyczyny, że w rozmowach ze znajomymi wciąż spotykam się z obojętnością na zjawisko, jakim jest „Aureolka”. FPP-owcy, konsolowcy, pecetowcy, skinheadzi i rastamani – wszyscy zastanawiają się, dlaczego za dwa najlepsze tytuły na pierwszego X’a uważa się Halo i Halo 2. I sam też łączę się z nimi w tym zdziwku, które w ciągu ostatnich tygodni miałem okazję przenieść również na trzecią część sagi.
Udostępniona przez Xbox Live wersja beta zajmuje jakieś 900MB i oferuje trzy mapki multiplayerowe do przetestowania w szerokiej gamie trybów rozgrywki. Gdy rozpoczynamy grę (a towarzyszy temu charakterystyczny, chóralny motyw przewodni), nie mamy bezpośredniego wpływu na te ostatnie. Określamy tylko, czy chcemy walczyć w pojedynkę, dołączyć do gry drużynowej, czy też uczestniczyć w rozgrywkach „udziwnionych”, takich jak Capture the Flag czy Territories. Po dokonaniu tego wyboru system automatycznie znajdzie nam partnerów do gry i przydzieli losowe zasady rozgrywki – takie jak dopuszczalny zestaw rodzajów broni, mapę czy też sam tryb zabawy (np. w obrębie pierwszej ze wspomnianych kategorii trafić możemy na King of the Hill). Istnieje możliwość zgłoszenia sprzeciwu wobec wyników losowania. Jeśli dokona tego ponad 50% uczestników meczu, procedura zostanie powtórzona. Proste i praktyczne.
Gracze łączeni są na podstawie dwóch charakterystyk: liczby rozegranych meczów oraz szacunkowego skilla w partiach określonego typu. W obecnej fazie funkcja match-makingu nie miała okazji do rozwinięcia skrzydeł ze względu na małą liczbę zawodników. Jeszcze z ciekawostek dostępnych z poziomu menu głównego, mamy tu możliwość oglądania wcześniej zapisanych powtórek (póki co tylko z perspektywy FPP, docelowo wprowadzony ma być tryb obserwatora), a także skromnej, bo skromnej, edycji swojej postaci oraz logo. Ta ostatnia funkcja sprowadza się do regulacji kolorków i, z tego co zauważyłem, jest używana przez graczy głównie w celu zapewnienia sobie jak najlepszego kamuflażu.