autor: Bartłomiej Kossakowski
Overlord - przed premierą
Gra utrzymana jest w klimacie fantasy, ale twórcy nie podeszli do fabuły śmiertelnie poważnie. Właściwie bardziej zależało im na tym, byście umarli ze śmiechu, przyglądając się kolejnym gagom.
Przeczytaj recenzję Overlord - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Overlord to bardzo zła gra. Nie, nie mam zamiaru oceniać jej jakości na kilka miesięcy przed premierą. Po prostu jej główny bohater jest totalnym nikczemnikiem, podobnie zresztą jak jego towarzysze. Naszym celem będzie więc gnębienie niewinnych istot, co – musicie przyznać – od czasu do czasu każdemu sprawia pewną radość. Ktoś w końcu zdecydował się na dostarczenie nam trochę innego rodzaju rozrywki. Brawo!
Tym kimś są ludzie z ekipy Triumph Studios, znanej dzięki serii Age of Wonders. Oczywiście nie oni pierwsi wpadli na to, że warto czasem odpocząć od ratowania świata i wcielić się w kogoś niezbyt miłego, nie do końca uczciwego, mającego pewne skłonności sadystyczne i powiązania z Lucyferem. Na to pozwalał już choćby wydany dziesięć lat temu Dungeon Keeper. Mimo to w powstającej w ich studiach grze, będącej ciekawym połączeniem RPG-a, zręcznościówki i RTS-a, jest coś intrygującego i widać już dziś, że tytuł ma poważny potencjał. Czy Triumph Studios uda się wprowadzić powiew świeżości na rynku gier? Przekonamy się w trzecim kwartale tego roku. A właściwie, przekonają się ci, którzy mają peceta lub Xboksa 360 i zdecydują się na zakup Overlorda. Sami oceńcie, czy warto zacząć odkładać kasę.
Jak dobrze być tym złym
Tytułowy Overlord, w którego przyjdzie się nam wcielić, był niegdyś potężnym władcą. Pech (i siedmiu dzielnych wojowników, którzy postanowili mu się sprzeciwić) chciał jednak, że ten przesiąknięty złem, zdegenerowany, wciąż pragnący przelewu niewinnej krwi osobnik stracił swą koronę. Wiecie jak to jest z takimi koleżkami – jeśli nie stracił przy okazji głowy, jest spora szansa, że tak łatwo się nie podda. I głowa w tym już nasza, żeby udało mu się utraconą władzę odzyskać.
Przejmiemy więc kontrolę nad potężną postacią, którą przyjdzie nam obserwować z perspektywy trzeciej osoby. Tak jak bohaterowie innych tego typu gier, nasz złoczyńca będzie rozwijał swe umiejętności: zarówno w walce wręcz – ucinając kończyny i miażdżąc czaszki, jak i używając czarów. Oczywiście lubi czarną magię, w końcu jest czarnym charakterem, a sami twórcy, opisując swoje dzieło, żartują sobie z innych gier tego rodzaju i twierdzą, że dają graczom absolutną wolność w kwestii kształtowania naszego charakteru i pozwolą wybrać, czy będziemy źli, czy bardzo źli. Trochę przesadzają. Specjalny licznik zepsucia przez całą rozgrywkę będzie śledzić nasze zachowanie i – jeśli naprawdę zechcemy – podobno można ukończyć grę bez wykonywania wyjątkowo niegodziwych czynności. Posiadacze Xboksów 360 dostaną wtedy nawet specjalny achievment.
Prawdziwa zabawa zaczyna się w momencie, w którym odkrywamy, że nasz nikczemnik nie wyrusza na podbój krainy samotnie. Towarzyszyć mu będą małe stworki – równie zepsute, ale zdecydowanie głupsze. Ich podłość jest mniej wyrafinowana, bo żywot tych istot sprowadza się do ślepego wykonywania rozkazów swego pana. Jeśli przywodzi Wam to na myśl słynne Pikmin ze stajni Nintendo, macie jak najbardziej poprawne skojarzenia. Różnica polega jedynie na tym, że nasze poczwarki nie są słodkie i miłe. Są plugawe, amoralne i złośliwe. I mają bardzo małe móżdżki.