autor: Borys Zajączkowski
The Lord of the Rings Online: Shadows of Angmar - przedpremierowy test - Strona 2
Jak na razie LOTRO wygrywa z WOW-em w co najmniej trzech kwestiach, a przegrywa w nie więcej niż dwóch (pierwsza z nich to producent, którym nie jest Blizzard), czyli prognoza to doskonała.
Przeczytaj recenzję The Lord of the Rings Online: Shadows of Angmar - recenzja gry
Jak głęboko nie byłbym przekonany o tym, że gry MMO stanowią przyszłość, tak niewielkiej spostrzegawczości i jeszcze mniejszej dozy cynizmu wymaga dostrzeżenie, iż współcześnie istniejące morpegi są w swej znakomitej większości co najmniej prymitywne w porównaniu z rozbudowanymi RPG-ami single-playerowymi. Prymitywne przez wzgląd na wymagania stawiane graczowi i atrakcje oferowane mu w zamian. Zasadniczym ich fundamentem jawi się rozwój własnej postaci na tle cudzych, za pomocą możliwie najbanalniejszych czynności, zmuszających jednak do jak najczęstszej bytności w wirtualnym świecie gry. Oczywiście produkowane są od czasu do czasu perełki na podobieństwo drugiego EverQuesta czy Eve Online, niemniej nie zmienia to faktu, że najpopularniejszą grą MMO jest gra najprostsza i najbardziej kolorowa – World of Warcraft. Blizzardowi udało się na polu gier komputerowych dokonać tego, co niegdyś zrobił dla telewizji Chuck Barris: dostarczyć możliwie dużej grupie ludzi dokładnie tego, czego oczekiwali – wciągającej a banalnej rozrywki na każdy wieczór. (Chuck Barris powołał do życia takie teleturnieje jak: The Dating Game, Operation Entertainment, Family Game i wiele, wiele innych, które i w naszej telewizji zagrzały miejsce w postaci Randki w ciemno, Idola czy Familiady).
Oczywistym się stało, że mamy do czynienia ze swego rodzaju przełomem – każda gra MMO starająca się na siebie zarobić będzie, w mniejszym lub większym stopniu, starać się przypominać WOW-a. Myślenica podobna mnie naszła przy Warhammerze Online na E3 2006, a już dokładnie takie miałem wrażenie odpaliwszy betę LOTRO po raz pierwszy, w połowie stycznia – zobaczyłem kalkę z WOW-a. (Pełny tytuł LOTRO brzmi: The Lord of the Rings Online: Shadows of Angmar i dlatego nie będziemy się nim często posługiwać...). W dodatku grafika zdała mi się za mało atrakcyjna, a dawane mi do przeczytania teksty słabe – ubiegłoroczne przygody z Oblivionem, trzecim Gothikiem i Neverwinter Nights 2 dźwignęły poprzeczki poszczególnych oczekiwań nieco wyżej. Możliwe, że nie dałbym tej grze drugiej szansy, gdyby nie jeden szczególik – toż, mamy do czynienia z online’ową wersją Władcy pierścieni, grą opartą na książkowej licencji jednej z najdonioślejszych epopei fantasy, jakie stworzono. Rzecz idzie o książkę, która wryła mi się w wyobraźnię jeszcze w liceum i gdzieś tam pozostała na zawsze.
Minęło półtora miesiąca, odkąd pogrywam w betę LOTRO – byłem krasnoludem, elfem, hobbitem i człowiekiem, parałem się fachem czarodzieja, barda, wojownika, złodzieja i jeszcze paroma innymi. Z tej perspektywy moje minione odczucie, że mam do czynienia z kopią WOW-a, wydaje mi się nie tyle śmieszne, co nieadekwatne – mechanika gry, owszem, zerżnięta, ale mięsko – świeżutkie. Nie obszedłem całego świata, jaki Turbine przygotowało, bo nie chcę sobie całkiem zepsuć przyjemności zagrania w LOTRO po premierze, gdy wszystko będzie już zapięte na ostatni guzik. Wrażeń jednak mam dużo, dużo więcej, niż szacunek dla czasu czytelnika pozwala zawrzeć w jednej zapowiedzi – zapraszam do lektury tekstu o tych, które uważam za najistotniejsze. Poza tym – coś sobie muszę zostawić na napisanie recenzji, bo... kto wie, kto ją będzie pisać? ;-)