autor: Maciej Jałowiec
Ancient Wars: Sparta - testujemy przed premierą - Strona 2
Ancient Wars: Sparta nie wniesie świeżości do gatunku, ale mimo to dostarczy sporo dobrej zabawy.
Przeczytaj recenzję Ancient Wars: Sparta - recenzja gry
Wsuwając do napędu płytę z wersją beta gry Ancient Wars: Sparta, zadałem sobie kilka pytań: do czego będę mógł porównać omawiany tytuł? Czy zaskoczy mnie czymś innowacyjnym? Czy zachowana została wierność historii? I najważniejsze: czy Sparta jest w ogóle godna uwagi szerszego grona graczy? Odpowiedzi na nie znalazłem już po kilkunastu minutach, lecz nie wystarczyło mi to – chciałem grać dalej.
Powyższymi słowami zdradziłem odpowiedź od razu na ostatnie z pytań, ale idźmy po kolei. Ancient Wars: Sparta to dzieło producenta World Forge, część pracowników którego maczała palce przy tworzeniu serii The Settlers. Przyznam, że po usłyszeniu tej informacji, trochę ufniej i z większą dawką optymizmu podszedłem do beta wersji Sparty. Nie oczekiwałem RTS-a, który na nowo zdefiniuje gatunek, szukałem po prostu możliwości przyjemnego spędzenia kilkunastu godzin. I znalazłem!
Pora odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Ancient Wars czerpie garściami z serii Age of Empires. Etapy rozbudowy miejscowości są dosyć do siebie podobne w obu tych produkcjach – zaczyna się od głównego budynku, który pozwala nam na stworzenie siły roboczej, potem są kopalnie złota i farmy, następnie koszary i warsztaty płatnerskie. Listę budowli zamykają mury i pułapki.
Klucz do sukcesu, czyli surowce potrzebne do rozbudowy, przeniesiono niemal żywcem z AoE. Mamy więc wspomniane złoto, drewno oraz jedzenie. Co ciekawe, żywność nie służy nam do nabywania jednostek, tylko do utrzymywania tych już istniejących. Jej ilość cały czas spada, i w interesie graczy leży, aby armia cały czas miała co włożyć do ust. Konsekwencje związane z nagłym wyczerpaniem zapasów raczej nie wymagają dokładniejszych objaśnień. Ten właśnie aspekt należy do grupy elementów mile urozmaicających rozgrywkę. Co jeszcze do niej zaliczamy? Na pewno wpływ kierunku wiatru na efektywność działań wojennych. Jeżeli rozkażemy naszym oddziałom podpalić budynek wroga, istnieje szansa że podmuch rozprzestrzeni pożar na inne znajdujące się w pobliżu zabudowania. Istnieje jednak druga strona medalu – płomienie mogą zabić i nasze jednostki, jeśli staną one w nieodpowiednim miejscu.
Warty odnotowania jest również sposób, w jaki szkolimy jednostki. Po pierwsze, koszary mają opcję tworzenia dowolnie wyposażonych oddziałów. Jeżeli chcemy zaoszczędzić złota, możemy zrezygnować z przyznawania tarcz naszym wojakom. Nic również nie stoi na przeszkodzie, by łucznicy byli dodatkowo uzbrojeni we włócznie, na wypadek gdyby wróg zdołał podejść dostatecznie blisko, by prowadzić walkę na broń białą. Po drugie, możliwe jest minimalizowanie kosztów szkolenia poprzez zbieranie z pola bitwy uzbrojenia pozostawionego tak po naszych żołnierzach, jak i nieprzyjacielu. Takie postępowanie sprawia, że cena piechura może się zmniejszyć nawet o dwie trzecie. Warto to robić, bo jak wiadomo, pieniądze mają to do siebie, że zawsze jest ich za mało. Jedyną wadą zbierania broni jest to, że konieczne jest wydawanie podkomendnym rozkazów, co konkretnie mają podnieść i gdzie to przenieść. Zabiera to troszkę za dużo czasu, ale cierpliwość w tym wypadku zawsze się opłaca.