autor: Krzysztof Mielnik
Lost Planet: Extreme Condition - przed premierą
Niewiele gier dedykowanych X360, które znajdują się obecnie w fazie produkcji, wzbudza w oczekujących tak wiele emocji, jak najnowsze dzieło Capcomu.
Przeczytaj recenzję Lost Planet: Extreme Condition - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Niewiele gier dedykowanych X360, które znajdują się obecnie w fazie produkcji, wzbudza w oczekujących tak wiele emocji, jak najnowsze dzieło Capcomu. O Lost Planet cokolwiek usłyszeć musieli już chyba wszyscy – choćby ze względu na ostatnie targi E3, gdzie wychwalano ją pod niebiosa, obdarzając statusem drugiej najlepszej, tuż po Gears of War.
O tym, że gra może spowodować wiele szumu na polu strzelanek TPP niech poświadczy fakt, że jej producentami są Keiji Inafune (guru fanów Onimushy) i Jun Takeuchi (Devil May Cry).
Zima bywa paskudna, porywistym wichrem i siarczystym mrozem skłaniając najbardziej nawet rozhulane dusze do pozostania w domu i skrycia się pod ciepłą kołdrą. Na początku roku doskonale doświadczyliśmy tego empirycznie, więc... tym łatwiej wczuć się nam będzie w skórę Wayne’a – młodego człowieka, którego los posłał na planetę skutą wieczną zmarzliną. Bynajmniej nie to stanowi jednak największy problem chłopaka. Wayne doznał zaniku pamięci. Nie wie, kim jest i co tu robi, a jedynym wspomnieniem, które nieustannie kołacze mu w głowie, jest widok śmierci ojca z rąk Akridów, kosmicznych insektów. Jak się wkrótce dowiadujemy, sami Akridzi stanowią szerszy problem, dość skutecznie okupując planetę skolonializowaną wcześniej przez ludzi. Widząc swą szansę na zemstę i odzyskanie świadomości, nasz bohater przyłącza się do grupy Śnieżnych Piratów. W ten niezwykle oryginalny sposób zaczyna się jego przygoda!
Co w tej grze powinno nas zafascynować? Zacznijmy od największego plusa, którym w przypadku wszystkich produkcji na konsole nowej generacji jest niesamowita oprawa graficzna. W rzeczy samej trudno dobrać słowa, które chociaż przybliżałyby kunszt jej wykonania. Filmy przedstawiające dopracowane w najmniejszym detalu, niezwykle naturalnie brnące w śniegu postaci, elementy architektury budzące poczucie odosobnienia czy skrzący pod nogami biały puch wzbudzają w oglądającym naturalny zachwyt. Ten sięga poziomu jeszcze wyższego podczas obserwacji gry świateł i efektów wybuchów, które swą naturalnością biją na głowę prawie wszystko, co dane było nam zaobserwować w grach komputerowych. Każdą eksplozję tutaj po prostu się czuje! Niesie ona z sobą falę uderzeniową, w efektowny sposób odrzucając strzępy rozerwanych właśnie elementów otoczenia. W moim prywatnym rankingu LP nie znajduje pod tym względem konkurencji! Bardzo dobrze prezentują się postaci poboczne. Trudno byłoby zgłaszać jakiekolwiek obiekcje co do wykonania towarzyszów naszego podopiecznego. Jedynie oślizgli Akridzi odpychają, oczywiście w sposób jak najbardziej prawidłowy.
Wspomniałem na wstępie, że gra jest klasyczną reprezentantką gatunku TPP. Naturalnie nie oznacza to, że kamera obrazuje nam sytuację jedynie zza pleców bohatera. Mamy możliwość wpływania na sposób prezentacji planu, dostosowując go do aktualnie zaistniałych potrzeb. Z innego ujęcia obejrzymy sytuację, gdy stać będziemy za załomem, badając możliwość przypuszczenia ataku – z innego zaś, kiedy będziemy uciekać przed gradem kul przeciwników, jednocześnie próbując się ostrzeliwać. W tym drugim przypadku będziemy mogli kontrolować drogę ucieczki, stosunkowo swobodnie odwracając się do tyłu.