autor: Rafał Madajczak
Battlefield 2142 - przedpremierowy test
2142 nie oznacza laserów, kolorowych wdzianek żołnierzy, X-wingów, więc fani współczesnego kontekstu dwójki nie będą się musieli długo przyzwyczajać.
Przeczytaj recenzję Battlefield 2142 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Nie warto już odwlekać tej chwili. Nie ma co owijać w bawełnę, prawdę o nowym Battlefieldzie trzeba wyłożyć jasno już na samym początku. Najgorsze to trzymać w niepewności kogoś, kto do zamkniętych testów bety BF 2142 dostępu nie miał. Prawdziwą męką jest na początku zapowiedzi czytać udawane żale, jak to ktoś musiał grać w jeden z najgorętszych tytułów tego roku i nie mógł się z nikim doświadczeniami wymienić, bo w promieniu stu kilometrów od niego nie ma drugiej takiej osoby. Mnożą się wtedy zdania typu: „szkoda, że tego nie widzieliście” czy „nie było żadnych Polaków, bo seriale rozdawały amerykańskie serwisy”. Dopuszczony do zamkniętych testów uwielbia się po prostacku delektować swoją wiedzą tajemną i wydziela ją w okruszkach (mechy rządzą!) łapczywie wyłapującej (liczbę klas ograniczono do czterech) każdą informację (nie ma w grze języka arabskiego) dotyczącą testowanej gry. Jest to żenujący obyczaj, trzeba go tu zdecydowanie potępić. Kawa na ławę w pierwszym zdaniu! Jaki jest więc Battlefield 2142 w akcji? Jednym słowem? Nie da się.
Gdyby odpowiedzialne za wszystkie Battlefieldy (premiera pierwszego w 2002 roku) studio DICE nie było za nie odpowiedzialne i BF 2142 byłby ich debiutem, sytuacja byłaby o wiele prostsza. O wiele łatwiej byłoby się zachwycać tym zespołowym sieciowym shooterem. A tak, co jakiś czas na polu walki wraz z pociskami przelatuje myśl „hej, to zupełnie jak w dwójce”. Niech was to jednak w żaden sposób nie zniechęci – 2142 w akcji jest co najmniej tak samo słodki, jak powstały w 2005 roku BF2. Zrzędzenie to jednak robota recenzenta, zapowiedziant to osobnik z natury bardziej optymistyczny. No to jedziemy.
Mamy więc już osławione mechy – to będą prawdziwe giganty pola walki. Pamiętacie filmik Mine z dwójki, gdzie kilkudziesięciu graczy ugania się za mającym się zaraz zrespawnować helikopterem? Teraz walka będzie się toczyć właśnie o te kroczące potwory o sile czołgu. Miniguny i rakiety, którymi mogą się mechy pochwalić, nieraz będą dla bitwy rozstrzygające. Z pewnością od razu wryje się wam w mózg złowrogi komunikat: „Enemy walker!”. Nie dość ciepłych słów pod adresem mechowych działek: zgodzi się z tym każdy, kto wykosi nimi pięciu przeciwników pod rząd.
Między bajki trzeba jednak włożyć rozpowszechniane przez niektóre zagraniczne ośrodki pogłoski o „niemal-niezniszczalności” walkerów. Może je rozwalić sprytny inżynier, oczywiście jeśli będzie na tyle sprytny, żeby przed śmiercią wystrzelić te swoje cztery rakiety.
Reszta parku maszyn jest właściwie wiernym odbiciem wypróbowanej i znanej z dwójki oferty. Jeep, APC, helikopter i czołg – mamy to wszystko w XXII-wiecznej wersji Battlefielda. Z jednym wyjątkiem – następcy MEC-u, Pan Asian Coalition (PAC), nie mają normalnego czołgu. DICE dało im coś w rodzaju działa na poduszkowcu. Co ciekawe, działo obrotowe nie jest, obraca się tylko razem z podwoziem! Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, wielu wstąpi do klubu masochistów odnajdujących przyjemność w prowadzeniu tego (nie)cudu techniki. Spotkamy się tam.