autor: Wojciech Gatys
Alone in the Dark - jak wygląda przed premierą
Jak to naprawdę jest z tą serią Alone in the Dark? Jak to będzie z Near Death Investigation? Czy ujrzymy powrót do korzeni w blasku chwały i przypomnimy sobie pierwsze wcielenia AitD, które potrafiły nas nieźle nastraszyć?
Przeczytaj recenzję Alone in the Dark - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Od redakcji: Polecamy Waszej uwadze nową, zaktualizowaną i poszerzoną zapowiedź gry, którą znajdziecie pod tym linkiem.
Postacie, stworzone z wielokątów rządzą... chociaż, gdy zobaczyłem pierwszego Alone in the Dark, myślałem wręcz przeciwnie. W czasach, gdy rządziło Crime Wave oraz Michael Jordan in Flight, cudem techniki były digitalizowane postacie, które wyglądały jak żywe! Edward Carnby, zbudowany z siedmiu cieniowanych Gouraudem trójkątów i krzywego wąsa wyglądał wręcz przeciwnie – kiepsko. Co z tego, że można go było oglądać z każdej strony? Co z tego, że mógł podnieść dowolny przedmiot i trzymać w ręce? Co z tego, że animacje były płynne? Wyglądał kiepsko.
A jednak potrafiłem go polubić. Godzinami przemierzałem niebezpieczne zakamarki mrocznej posiadłości, a kiedy znienacka wyskakiwał na mnie dziwaczny zbir, też zbudowany z siedmiu wielokątów na krzyż, potrafiłem się przestraszyć. Nikt, kto grał w Alone in the Dark, nie zapomni tej słynnej zagadki z bazyliszkami i lustrem. Myślałem, że wszystkie włosy sobie z głowy powyrywam, zanim na to wpadłem. Zresztą cztery kontynuacje (z których najnowszą najlepiej przemilczeć) i adaptacja filmowa nie mogły być przypadkiem – nawet Uwe Boll kręci tylko na podstawie znanych marek. Teraz Alone in the Dark powraca i jak zapewniają twórcy gry z Eden Studios – ma być jedyną słuszną kontynuacją jedynki... czyli mamy do czynienia z powrotem do korzeni.
Na imprezie Atari poprzedzającej tegoroczne Electronic Entertainment Expo producenci ujawnili nieco szczegółów, które mnie na początek nieco zmartwiły. Otóż Edward Carnby powraca, ale bynajmniej nie będzie sympatycznym, wąsatym detektywem z początków XX wieku. Podobnie jak w New Nightmare, mamy do czynienia z bezkompromisowym twardzielem. Jego indiańskie pochodzenie nie zostało potwierdzone, ale jestem pełen najgorszych przeczuć. Prawdę mówiąc nie wiem, w jaki to niby sposób Eden Studios tak bezwzględnie odcinają się od najgorszej części serii, skoro podobnie jak właśnie w niej, również w Near Death Investigation, przeniesiemy się do czasów współczesnych – i to do Nowego Jorku. Rozumiem, że jest popyt na wielkie metropolie i bohaterów w stylu Toma Cruise’a, ale skoro tak, to po co się oszukiwać, że wracamy do korzeni? Ech.
Na szczęście, im dalej w las (a raczej w Central Park), tym robi się bardziej sympatycznie. Pomysł umieszczenia niemal całej akcji w tym zielonym sercu nowojorskiej metropolii zapowiada się ciekawie. Ponoć nareszcie poznamy rozwiązanie od zawsze frapującej nas zagadki istnienia Central Parku, jego korzeni i mrocznych tajemnic. Prawdę mówiąc, nigdy nie zastanawiałem się, czemu w środku miasta istnieje duży park, ale skoro zamieszane w to były istoty paranormalne i nieboszczycy – to chętnie posłucham.