autor: Krzysztof Gonciarz
The Legend of Zelda: Twilight Princess - zapowiedź
Podczas gdy działacze Nintendo zaczynają coraz głośniej mówić o zamknięciu rozdziału pt. „GameCube” w historii firmy, ekipa developerów pod wodzą Eiji Aonumy szykuje się do zakończenia żywotu „kostki” akcentem, który zapadnie nam w pamięć na lata.
Przeczytaj recenzję The Legend of Zelda: Twilight Princess - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji GCN.
NGC powoli umiera, nie ma co do tego wątpliwości. W ciągu ostatnich miesięcy ukazywało się na nią coraz mniej ciekawych tytułów i trudno nie zauważyć, że system podtrzymywania życia stanowią w jej wypadku już tylko pozycje spod znaku samego Big N. Zmuszanie Mario i jego wesołej ferajny do produkowania się w kolejnych grach sportowych z przymrużeniem oka nie może jednak skutkować bez końca. Ostatnim potężnym tchnieniem tej platformy, a być może nawet całej obecnej generacji konsol, ma szansę być kolejna odsłona jednej z najcenniejszych i najbardziej rozpoznawalnych franszyz wśród gier wideo na świecie – Zeldy. Drugie ‘kostkowe’ podejście tego złotego dziecka Shigeru Miyamoto do zdobycia serc konsolowej braci z całego globu już zdaje się nosić wszystkie znamiona sukcesu. Powoli sączone, szczątkowe informacje wypływające z Nintendo Entertainment Analysis & Development podgrzewają raz po raz atmosferę, by ponownie dać jej się ochłodzić przez kilka miesięcy milczenia. Bawimy się w tę ciuciubabkę już od prawie dwóch lat, a jej finał aktualnie wyznaczony jest na kwiecień 2006. Wiadomo to jednak, czy Shigeru i Eiji dotrzymają słowa?
Pomimo, że Wind Waker (2003) jest, arbitralnie stwierdzając, grą co najmniej bardzo dobrą, na Nintendo spadła po jej premierze spora fala krytyki. Oswojeni ze stylem pozycji na N64 (Ocarina of Time oraz Majora’s Mask) wielbiciele serii mieli niekiedy trudności z przestawieniem się na cartoonową otoczkę zaprezentowaną w tym next-genowym wówczas tytule. Wychodząc naprzeciw ich zastrzeżeniom, Twilight Princess powraca właśnie do estetyki megakultowej Okaryny Czasu, przez wielu uważanej za najlepszą grę wideo w historii. Oznacza to zerwanie z bajkowym, sielskim klimatem i przejście w rejony o wiele dojrzalsze i mroczniejsze. Link nie jest już dzieckiem, a nastoletnim wyrostkiem, takim, jakim poznaliśmy go w wybranych epizodach Zeldy64. Świat Hyrule wypełniony jest „poważniej” wyglądającymi potworami oraz bardziej skomplikowanymi, mniej jednoznacznymi postaciami. Wreszcie sama problematyka gry, choć wciąż ukazywana nam tylko przez palce, poruszać ma ambitniejsze niż dotychczas tematy.