autor: Piotr Deja
Battlestations: Midway - przed premierą
Battlestations: Midway łączy dwa gatunki. Gracz, będzie mieć mapę jak w innych RTS-ach, umożliwiającą wybór pojedynczych statków lub całych flot, i wydawanie im rozkazów. Jednak w każdy statek czy samolot można wejść, a przejętą jednostką sterować.
Przeczytaj recenzję Battlestations: Midway - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Trudno dziś wymyślić coś nowego w grach komputerowych. Mnóstwo klonów, mało innowacji, a o nowych gatunkach to można sobie tylko pomarzyć. Dlatego twórcy kombinują, jak mogą, by przyciągnąć graczy do swoich nowych produkcji. Efektem takiego kombinowania może być np. mieszanie gatunków – miks RTS-a z grą akcji znajdziecie chociażby w Battlestations: Midway.
Gra, tworzona przez węgierskie studio Mithis pod skrzydłami Eidosa, zabierze nas na Pacyfik – w środek największych bitew morskich z czasów drugiej wojny światowej. Bitwa o Midway, Pearl Harbor i inne słynne miejsca, bitwy rzeczywiste i możliwe, a wszystko z udziałem potężnych pancerników, lotniskowców, łodzi podwodnych i wszelkiej maści samolotów. Jak już napisałem, Battlestations: Midway łączy dwa gatunki. Dzięki temu wielkie bitwy morskie będzie można oglądać z różnych perspektyw. Gracz, jako dowódca, będzie mieć mapę jak w innych RTS-ach, umożliwiającą wybór pojedynczych statków lub całych flot, i wydawanie im rozkazów. Jednak w każdy statek czy samolot można wejść, a przejętą jednostką sterować. Wtedy na własnej skórze doświadczymy całej filmowej akcji, chaosu bitwy, wybuchów i bombardowań. Przełączanie pomiędzy trybami akcji i strategii jest proste, możemy to robić w każdej chwili. Sterowanie również nie nastręczy kłopotów, już zresztą widać, że pod względem obsługi wszelkich maszyn grze bliżej do arkadowych strzelanin, aniżeli do realistycznych symulatorów. Strategiczna część gry – jak w każdym RTS-ie – wymagać będzie tworzenia linii patrolowych czy ustalania waypointów dla jednostek. Dzięki temu można poprowadzić atak osobiście, bez obawy, że pozostałe – nie sterowane przez nas jednostki – pójdą pokornie pod ogień przeciwnika jak owieczki na rzeź.
W misji, którą na razie pokazano, gracz ma za zadanie obronić pancernik King George, będący pod ciężkim ostrzałem japońskich wojsk. Pierwszym celem było unieszkodliwienie statków zwiadowczych przeciwnika, poprzez zwykłe zniszczenie ich (kosztem własnych wojsk) lub wymanewrowanie ich tak, by móc się przedostać do ostrzeliwanego statku (kosztem czasu i późniejszej możliwości powrotu ominiętych wojsk wroga). Tutaj opcje wydawania rozkazów, ustalania ważności i kolejności celów oraz korzystania z mapy okazały się absolutnie niezbędne. Po zatopieniu pierwszych statków przeciwnika i zbliżeniu się do palącego się i otoczonego smugą dymu King George’a, natarcie Japończyków przybrało na sile. Bez naszej pomocy król stuprocentowo zostałby zatopiony w roju mniejszych statków i samolotów, choć i tak nieźle dawał sobie radę niszcząc coraz to nowych przeciwników. Po dołączeniu do pancernika wystarczyło już tylko skierować ogień jego potężnych dział i własnych jednostek w stronę przeciwnika, by po chwili wraki wrogich maszyn poszły na dno. Wszystko skończyłoby się pięknie, gdyby nie niespodziewany atak japońskich samolotów. Teraz już od nas zależało, czy zasiądziemy za sterami jednego z samolotów, czy zajmiemy się obsługą pokładowego działka przeciwlotniczego.
W grze czeka na pojedynczego gracza kampania składająca się w jedenastu wielkich misji, w których wcielimy się w Henry’ego Walkera, amerykańskiego oficera i będziemy uczestniczyć bitwach od Pearl Harbor do końca wojny. Z misji na misję, wojska, które zostaną oddane pod nasze dowództwo, będą stopniowo się powiększać.