Quake 4 - przed premierą - Strona 3
Twiedza Stroggów padła, Makron przeszedł do historii. Okrutna rasa obcych nie miała jednak zamiaru się poddać. Kiedy bezimienny komandos przemierzał ostatnie instalacje w ogromnej bazie, niedobitki wrogów przegrupowały się z myślą o zemście.
Przeczytaj recenzję Quake 4 - recenzja gry
Słowo na początek: w rozdziale o nazwie OPERACJA został zawarty prawdopodobnie największy „spoiler” dotyczący fabuły gry, dlatego czytelników, którzy nie chcą znać szczegółów historii opowiedzianej w Quake’u 4, proszę o jego pominięcie.
Twiedza Stroggów padła, Makron przeszedł do historii. Okrutna rasa obcych nie miała jednak zamiaru się poddać. Kiedy bezimienny komandos przemierzał ostatnie instalacje w ogromnej bazie, niedobitki wrogów przegrupowały się z myślą o zemście. Gdyby przeciwnicy mieli więcej czasu, skutki tej operacji mogłyby być opłakane. Ale Ziemianie nie mieli ochoty czekać. Zagrożenie płynące ze strony Stroggów nadal było ogromne. Być może właśnie dlatego, dowództwo zdecydowało się wysłać na dogorywającą planetę kolejne oddziały komandosów. Kiedy Makron padał pod pociskami naszego bohatera, na powierzchni lądowały nowe, elitarne drużyny żołnierzy, z rozkazami zamienienia wszystkiego, co wzniosły ręce obcych, w pogorzelisko.
Generał Harper wierzył w zwycięstwo. Wszak pod swoją komendą miał najlepszych z najlepszych – bandę rozrabiaków, która w obliczu realnego zagrożenia zamieniała się w hordę bezwzględnych zabójców, przygotowywanych przez lata do przeżycia na terenie wroga. Jednym z oddziałów wysłanych z myślą pokonania niedobitków Stroggów była elitarna drużyna Rhino Squad. To właśnie ona, a właściwie jeden z jej członków – Matthew Kane – miała przesądzić o losie bitwy. Nikt nie podejrzewał jednak, jak trudną przeprawą okaże się powtórna wizyta na planecie obcych...
Powrót do przeszłości
Kiedy kilku zapaleńców tworzy jedną z najważniejszych gier w historii komputerowej rozrywki, od sukcesu może przewrócić się w głowach. Członkowie id Software na szczęście nie spoczęli na laurach i po sukcesie słynnego Dooma nadal konsekwentnie uprawiali swoje poletko pierwszoosobowych strzelanin, systematycznie zostawiając konkurencję w tyle. Niestety pod wieloma względami Quake – kolejne dziecko cudownego teamu – zawiódł. Starsi gracze z pewnością pamiętają wczesne zapowiedzi Johna Romero mówiące o tym, że nowa gra będzie utrzymana w klimacie fantasy, a gracz zostanie wyposażony w ogromny młot, którym w ciężkich potyczkach anihiluje licznych przeciwników. Zapowiadało się wspaniale, skończyło... jak zwykle. Gra przypominała Dooma zarówno pod względem stylu rozgrywki, jak i miernej fabuły. Mimo to program zdobył ogromną popularność, a to za sprawą fenomenalnego trybu multiplayer. I słusznie.
Drugie podejście do tematu Quake’a naprawiło błędy poprzednika. Otrzymaliśmy nie tylko ulepszony wariant potyczek w sieci, ale również wspaniałą kampanię dla samotnego gracza, w której tradycyjne strzelanie zmodyfikowano o konieczność wykonywania prostych zadań natury przygodowej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że przy okazji trzeciego Quake’a znów do łask powrócił multiplayer, dostajemy klarowną odpowiedź na pytanie, czego możemy spodziewać się po czwartej odsłonie cyklu.