autor: Piotr Bielatowicz
NARC - testujemy przed premierą
Atutem ma być odwzorowanie pracy policjanta, a także wykorzystywanie w niej narkotyków. To pierwsze sprowadza się do dbania o reputację – jeśli jej wskaźnik nadto spadnie, zostajemy zdjęci ze stanowiska detektywa, a nasze śledztwo zawieszone.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Artykuł powstał na bazie wersji XBOX.
Jeśli komuś nie przypadła do gustu ostatnia odsłona Grand Theft Auto, może spokojnie, bez dalszego wnikania, darować sobie zarówno czytanie reszty tej zapowiedzi, jak i zaprzątania pamięci grą o chwytliwym tytule NARC. Jeśli zaś jest wielkim fanem serii GTA, może doczytać tę zapowiedź do końca. I dopiero wtedy o tej grze zapomnieć.
Gra wita nas prostym, nieco oldschoolowym menu. I o ile w odniesieniu do niego wymienione przymiotniki można poczytać za pozytyw, to w odniesieniu do reszty gry już nieco mniej. Właśnie brak nowatorstwa i uproszczenia zarówno w rozgrywce jak i oprawie, są gwoździem do trumny tej pozycji. Początki, pomijając menu, są jednak dość obiecujące. W krótkim, dynamicznie zmontowanym intrze, zostaje zarysowana główna oś fabularna gry. Podczas obławy na handlarza narkotyków dochodzi do strzelaniny, podczas której główny podejrzany zostaje podziurawiony ołowiem w stopniu wystarczającym do skreślenia go z listy problemów nękających społeczeństwo. Niespodziewanie jednak martwy delikwent pozostał na tyle żywy, aby zaaplikować sobie ostatnią działkę nieznanego narkotyku, który żeby było jeszcze zabawniej, postawił go (dosłownie) na nogi.
Przejmujemy więc stery (w trybie TPP) nad obecnym na miejscu zdarzenia agentem DEA i wypełniamy pierwszą misję, którą jest ponowne uspokojenie uciążliwego handlarza, aby w późniejszej kolejności wytropić i wyeliminować tajemniczy specyfik z obiegu. Zarówno filmik, jak i reszta gry, czerpie pełnymi garściami, poza wspomnianym GTA, także z osiągnięć kanonu amerykańskich thrillerów policyjnych dwóch ostatnich dekad. Coś po drodze autorom jednak nie do końca wyszło w realizacji swoich zamierzeń i w efekcie całość wygląda (sprawia wrażenie) mniej więcej jak dopieszczone telewizyjne inscenizacje przestępstw z programów typu „997”. Sama fabuła też nie wyłamuje się poza schematy i sprowadza się głównie w zabawę w jednego policjanta z pary dobranej wg schematu: zły glina – dobry glina. Niestety, jakoś nie widać specjalnej różnicy w metodach ich pracy: oboma gra się identycznie. Zlecane nam misje są proste i typowe – kogoś zabić, iść za kimś innym lub go ochraniać itp. Ich wykonywanie jest, więc mało urozmaicone i szybko zaczyna nudzić.
Jednym z głównych atutów rozgrywki miało być odwzorowanie pracy policjanta oraz wykorzystywanie w różnych okolicznościach wszechobecnych narkotyków. To pierwsze sprowadza się głównie do dbania o wskaźnik reputacji – jeśli w wyniku spowodowania przykrości lub uszczerbku zdrowia niewinnych osób spadnie on poniżej połowy maksimum, zostajemy zdjęci ze stanowiska detektywa, a nasze śledztwo zawieszone. Musimy ponownie wywalczyć wtedy sobie szansę na prawdziwą robotę poprzez zgarnianie pałętających się po ulicach dilerów narkotyków, złodziei czy ćpunów. Sam proces pojmania przestępcy ogranicza się do stukania w odpowiednie przyciski w odpowiednim momencie i raczej nie dostarczy nikomu większych emocji. Wskaźnik reputacji odrobić jest bardzo łatwo, w związku z czym podczas rozgrywki nie musimy się praktycznie nigdy nim przejmować.
Drugim elementem charakterystycznym dla gry są narkotyki, które pełnią tutaj rolę bardziej różnego rodzaju dopalaczy w znaczeniu typowym bardziej dla gier, niż od strony medycznej. Przykładowo zapalenie marihuany zaowocuje załączeniem efektu zwolnienia otoczenia, co umożliwi nam wygodniejsze celowanie (bullet time), na dodatek w tle usłyszymy od czasu do czasu jakiś spokojniejszy, odprężający utwór, który potrafi poprawić humor. Efekty działania innych narkotyków także są ciekawe lub zabawne, jak LSD, po zażyciu którego nie tylko możemy łatwo rozpoznać w tłumie oponentów (ich głowy zmieniają się na diabelskie, podczas gdy zwykłych ludzi jedynie puchną), ale także słyszymy w głowie... szepty.