autor: Szymon Krzakowski
Brothers in Arms: Road to Hill 30 - zapowiedź - Strona 2
„Brothers in Arms” nie będzie klonem „Call of Duty”, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, ale wprowadzi nowe i niezwykle ciekawe rozwiązania. Gracz wcieli się tu w sierżanta Matta Bakera i wyląduje w Normandii w dniu „D”.
Przeczytaj recenzję Brothers in Arms: Road to Hill 30 - recenzja gry
Określanie gier komputerowych mianem „realistycznych” musi wzbudzać uśmiech politowania, ale nie da się ukryć, że twórcy do realizmu z roku na rok przykładają coraz większą wagę. I tak na przykład jeszcze kilka lat temu osadzone w realiach II Wojny Światowej first person shootery z rzeczywistością nie miały zbyt wiele wspólnego, bowiem starały się zazwyczaj przekonać gracza, że prowadzony przez niego bohater sam jeden wygrał wojnę. Wydany w 2002 roku Medal of Honor nie był pod tym względem rewolucyjny, ale zawarte weń niezwykłe lądowanie aliantów na plaży Omaha musiało robić wrażenie. I robiło, mimo że atakujący razem z graczem żołnierze padali pod ogniem karabinów maszynowych zawsze w tym samym miejscu, a moździerze za każdym razem uderzały w ściśle określone przez autorów punkty.
Już po rynkowym debiucie Medal of Honor jego twórcy musieli zauważyć, że graczom spodobało się nie odgrywanie samotnego herosa, ale właśnie możliwość wcielenia się w tego najzwyklejszego żołnierza, którego śmierć absolutnie nic w tej wielkiej machinie wojennej nie zmieni. W ten sposób, już pod szyldem innej firmy, przygotowali Call of Duty. Tutaj towarzysze gracza już praktycznie nie opuszczali, więc od początku do końca miało się wrażenie walki w grupie. Odbiło się to oczywiście na sukcesie finansowym gry, co też zapewne było jednym z powodów do tego, by czas jakiś po premierze przygotować doń oficjalny dodatek. Ten pojawi się na sklepowych półkach już jesienią i wydawać by się mogło, że nie ma na horyzoncie tytułu, który mógłby mu zagrozić. Wszelako teksańskie Gearbox Software ciężko pracuje nad Brothers in Arms – grą, która zapowiada się po prostu znakomicie.
Trzynastu ludzi, jeden dowódca
Brothers in Arms nie będzie klonem Call of Duty, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, ale wprowadzi nowe i niezwykle ciekawe rozwiązania. Gracz wcieli się tu w sierżanta Matta Bakera i, wraz z podległymi mu żołnierzami, wyląduje w Normandii w dniu „D”. Właśnie: wraz z podległymi mu żołnierzami. I nie będą to anonimowi ludzie, których jedynym celem – jak w Medal of Honor – byłoby robienie za tło, ale najzupełniej prawdziwi towarzysze broni. Każdy z nich, a będzie ich początkowo dwunastu, wchodzi w skład kompanii Fox 502. Pułku Spadochronowego 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Matt Baker zaś, wirtualne ego gracza, dowodzi nimi w ramach trzeciej drużyny trzeciego plutonu.
Lądowanie aliantów we Francji w czerwcu 1944 roku trudno było zaliczyć do udanych, co też da się zauważyć w Brothers in Arms. Sierżant Matt Baker zgubi nie tylko broń, ale również wielu swoich ludzi. Odnalezienie zaginionych i sformowanie z powrotem pełnej grupy będzie jednym z jego celów. Najważniejszym jednak pozostanie wykonanie w ciągu ośmiu dni zadań, które w rzeczywistości otrzymał 502. Pułk Spadochronowy, w tym zniszczenie stanowisk artylerii czy odbicie strategicznego miasta Carentan.