autor: Włodarczak Adam
Men of Valor: Vietnam - zapowiedź - Strona 2
Men of Valor: Vietnam to gra akcji osadzona w realiach Wojny Wietnamskiej, będąca bezpośrednią konkurencją dla produktu firmy Illusion Softworks, pt. Vietcong, oraz produktu firmy nFusion Interactive, pt. Line of Sight: Vietnam...
Przeczytaj recenzję Men of Valor: Vietnam - recenzja gry
Co jakiś czas w umysłach twórców gier komputerowych (a zresztą nie tylko gier – przykładowo filmowców też to dotyczy) pojawia się pewna myśl, ogólny koncept, zarys, istne światełko w ciemnym tunelu, przysłowiowa żaróweczka, jarząca się nad głowami postaci rodem z azjatyckich kreskówek. Jednym z bardziej znanych takich konspektów jest bezapelacyjnie motyw drugiej wojny światowej. Ileż to tytułów, żerujących na morderczym klimacie tejże konfrontacji zbrojnej, powstało - i powstanie w przyszłości? Nie mniej barwnie wypada nieokiełznany Dziki Zachód, choć przyznać trzeba, że tu aż tak dużego przesytu nie ma. Jednakże programistom to wszystko nie wystarcza i ciągle - niczym wiecznie nienasycone nimfomanki, szukają świeżych partii mięsa. Takim pionierskim i niesztampowym wątkiem – oczywiście patrząc na to z perspektywy kilku lat – w ostatnim czasie zdaje się być temat wojny w Wietnamie. Konflikt, który jego uczestnikom jawi się jako długotrwała i monotonna przygoda – by nie powiedzieć: nuda, przerywana wyłącznie ostrymi i krwawymi walkami. W roku 2004, w miesiącu maju, 31 dniu z kolei, trudno już zliczyć na palcach jednej ręki same tylko FPS’y, mające w tytule wpisane „Vietnam”. I co najlepsze – pączkowania tegoż nie widać końca!
Wprowadzającego bajdurzenia ciąg dalszy
Najmłodszym dzieckiem (a właściwie to jeszcze płodem), powstałym na fali tej wietnamskiej wylęgarni, jest gra twórców słynnego Medal of Honor, produkt ze stosunkowo chwytliwym i wpadającym w ucho tytułem – Men of Valor: Vietnam. By jednak ostudzić rozgrzane głowy co poniektórych hurraoptymistów (a takich z pewnością tu nie brak), pozwólcie że już na samym wstępie poleję Wasze potylice, czcigodni Czytelnicy, kubłem zimnej wody - celem ostudzenia krwistych, wręcz palących i piekących rumieńców, ma się rozumieć. Czemuż to?! – spytacie. Sprawa tyczy się producenta, czyli firmy 2015. Co prawda wiemy wszyscy, że ci panowie są autorami MoH – owszem, zgadza się, ale jest to fakt nieco nagięty. Nie wspomniałem bowiem o tym, że większość pracowników tegoż konsorcjum spakowało swe manatki i poczęło własną firmę, tworząc przy tym znaną skądinąd grę akcji Call of Duty. Rzecz jasna w 2015 pracuje nadal garstka doświadczonych, starych wyjadaczy, zaś na ich miejsce przyszli nowi ludzie, którym zapału, pomysłów i ambicji też z pewnością nie brak.
Czego więc należy spodziewać się po tym tytule? Godny następca wielkiego Medal of Honor czy zwykły bubel, bezczelnie ciągnący ostatnie soki z niedawnej wielkości producenta? Czytajcie dalej, a odpowiedź stanie się oczywista!
Czarnoskóry marine
Men of Valor pozwoli wam wcielić się w rolę czarnoskórego żołnierza trzeciego batalionu, trzeciej jednostki piechoty morskiej USA. Dean Shepard, innymi słowy mówiąc: gracz, to nie wyróżniający się zbytnio z tłumu „zwykły niezwykły” marine. Wraz z kilkuosobowym oddziałem, bezpośrednio sterowanym przez komputerowe AI, młodemu i walecznemu Deanowi co chwila przyjdzie toczyć zacięte boje z bojówkarzami wietnamskimi, tudzież hufcami regularnej, typowo azjatyckiej armii. Przeżywając kolejne misje z niezbyt eksploratorskiego gatunku „znajdź, zabij, ucieknij”, ratując życie swych kompanów, a czasem też patrząc na ich śmierć, Shepard będzie awansował w hierarchii – do tego stopnia, że w końcu obejmie dowodzenie, a nie wykluczone, że w ostateczności zostanie zupełnie sam. Kolejna rola super–mega–chojraka?