autor: Piotr Szczerbowski
Tom Clancy's Splinter Cell: Pandora Tomorrow - testujemy przed premierą - Strona 2
Sequel znakomitej gry akcji/TPP z 2003 roku, która pozwalała nam wcielić się w Sama Fishera - tajnego agenta, członka grupy nazywanej „Third Echelon”, jaka wchodzi w skład NSA (National Security Agency).
Przeczytaj recenzję Tom Clancy's Splinter Cell: Pandora Tomorrow - recenzja gry na PC
Pandora Tomorrow jest sequelem w dużej mierze rewolucyjnym. Hucznie zapowiadana zmiana środowiska operacyjnego agenta Sama Fishera, z ciasnych pomieszczeń wszelkiego rodzaju zabudowań, na otwarte tereny dżungli Indonezyjskiej, jest z pewnością bliższa terminowi ewolucji. Jednak najciekawszą innowacją zaserwowaną przez Ubi Soft wydaje się być tryb multiplayer, zrywający z utartymi standardami spotykanymi w typowych grach akcji. Gdy dodamy do tego arcyciekawy geopolityczny konflikt, którego nowe wątki dane nam będzie poznawać podczas gry, oraz niesamowitą grafikę znaną już z pierwszej części Splinter Cell, rysuje się przed naszymi oczyma obraz gry przełomowej.
Czego spodziewać się można po najnowszej odsłonie hitu sprzed roku, dowiedzieliście się już z opublikowanej wcześniej zapowiedzi. Ja postaram się skupić na faktach, związanych z wersją testową gry Splinter Cell: Pandora Tomorrow, którą jako jedyny serwis w Polsce otrzymały GRY-OnLine.
Przede wszystkim już na wstępie należy zdać sobie sprawę, że bez odtwarzacza płyt DVD o graniu można zapomnieć. Już omawiana tu wersja została wypalona na płycie DVD, co nie powinno nikogo dziwić, jeśli podam objętość plików instalacyjnych – niespełna 3GB. Dla mnie był to problem, na szczęście do przeskoczenia. Z braku takowego odtwarzacza byłem zmuszony instalować grę przez sieć, z drugiego komputera. Wszystko przebiegło sprawnie i po kilku minutach kopiowania na dysk twardy kilku gigabajtów danych odpaliłem od razu stworzony na pulpicie skrót.
Na dzień dobry przywitało mnie interesująco animowane menu, wykonane w technologii Flash. Można z niego wybrać jedną z trzech opcji – grę wieloosobową, przeznaczoną dla pojedynczego gracza oraz trzecią, aktualnie nie działającą (prawdopodobnie będą to creditsy). Jako że ręce aż mnie świerzbiły, czym prędzej wybrałem najbardziej interesujący mnie przycisk i odpaliłem grę.
Stary dobry Sam
Sceptycznie nastawiony do multiplayera w SC skupiłem się początkowo na wersji offline. Po ustawieniu dogodnych opcji od razu wskoczyłem w wir nowego konfliktu, przedstawionego, podobnie jak to miało miejsce wcześniej, za pomocą przerywników filmowych zrobionych na zasadzie urywków programu informacyjnego. Wykonane, oczywiście w doskonałej jakości, początkowo wprowadziły tylko chaos, gdyż szczątkowe informacje nie mówiły za wiele. Na szczęście szybko zdałem sobie sprawę, że to tylko działa na plus – wszystkiego dowiem się w trakcie gry, a nie zanim ją na dobre rozpocznę.
Zdecydowałem się stworzyć własny profil. Ten dostępny od początku umożliwiał załadowanie dowolnej z 10 misji, rozgrywanych w 4 lokacjach: Timorze, Indonezji, Francji i Izraelu. Ja jednak wolałem zwiedzać je wedle ustalonej przez autorów kolejności. Podczas tworzenia profilu wybrałem również poziom trudności HARD zamiast NORMAL – przeciwnicy dzięki temu okazali się być bardziej agresywni i inteligentni.