Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej
CoD: Vanguard wraca do czasów II wojny światowej i swoich początków. Znowu odwiedzimy Stalingrad, Afrykę Północną, Normandię i Pacyfik. Czy Sledgehammer Games rzeczywiście zdoła przypomnieć złote czasy drugowojennych strzelanin?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Call of Duty: Vanguard - tylko dla największych fanów serii
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
D-Day -1. Operacja Tonga. Brytyjscy spadochroniarze wyskakują z samolotów nad pogrążoną w ciemności Normandią. Nasz bohater – Arthur Kingsley – po dość dramatycznym lądowaniu samotnie i bez karabinu przedziera się przez pola. Nad nim obserwujemy piekło atakowanych przez artylerię samolotów desantowych, a wokół Niemcy z latarkami przeczesują okolicę. Jedna z pierwszych misji nowego Call of Duty o podtytule Vanguard szybko zmienia się w klimatyczną skradankę.
Po chwili natykamy się na wiszącego na drzewie innego spadochroniarza, który nie miał tyle szczęścia. Zaraz... przecież podobna scena była w pierwszej misji pierwszego Call of Duty. Na dodatek ów pechowy szeregowiec nazywa się Collier – zupełnie jak jeden z założycieli Infinity Ward! Zapachniało fan serwisem, mimo że od tamtego czasu minęło już 18 lat, a CoD to teraz dla większości Warzone. Czuć jednak, że ta misja mocno nawiązuje do korzeni serii!
Kolejne skojarzenia miałem już z tym, co znają i nowe pokolenia graczy – ostatnią odsłoną Modern Warfare i jej „zielonymi” misjami oczyszczania obiektów. Ten sam klimat napięcia, klaustrofobii i niepewności pojawia się, gdy Arthur wpada na teren jakiegoś gospodarstwa. Twórcy wykorzystali tu każdy piksel, by pokazać możliwości nowego silnika, i bohaterem pierwszego planu staje się gra świateł. Kingsley strzela do wroga przez wiszące pranie, bo sylwetka żołnierza nagle pojawiła się na tle oświetlonego prześcieradła. Chwilę później, obserwując z piwnicy przez podłogę biegających po domu Niemców, strzela tam, gdzie poruszający się obiekt zablokował wpadające przez szpary snopy światła. Wizualną ucztę uzupełniają efekty cząsteczkowe odrywających się drzazg, ilekroć kule trafią w drewno.
BOHATERSKI KURIER
Postać Arthura Kingsleya jest inspirowana prawdziwym żołnierzem Sidneyem Cornellem – pierwszym czarnoskórym spadochroniarzem, który wylądował w Normandii 5 czerwca 1944 roku wraz z brytyjską 6 Dywizją Powietrznodesantową. Wsławił się on niebywałą odwagą i niezawodnością w przekazywaniu rozkazów, gdy nie działała komunikacja radiowa – i to mimo wielokrotnego odniesienia ran podczas misji.
Kulminacją pokazu misji w Normandii był dominujący na ekranie płonący w całości wiatrak, niczym jakiś boss z Metal Gear Solid Kojimy. Nasza uwaga szybko jednak została skierowana na zupełnie inny, mały punkt i trzymającą w napięciu scenę. CoD zawsze był królem skryptów i wydaje się, że i tym razem Vanguard dostarczy w kampanii sporo takich zapadających w pamięć momentów.
Powrót do korzeni?
Call of Duty niedawno próbowało powrócić do korzeni z II wojną światową w tle w COD: WWII, ale chyba nie do końca trafiło w to, czego wszyscy oczekiwali. A zwłaszcza ci, którzy pamiętają jeszcze pierwsze gry z tego cyklu. Kampania fabularna nie była taka zła, jednak zamiast skakania po różnych frontach powielała pomysł historii jednej dywizji z wydanej tylko na konsole „trójki. Gra ponadto straszyła przestarzałym silnikiem i zbyt luźnym podejściem do prawdy historycznej w multiplayerze.
Tym razem skojarzenia z pierwszymi odsłonami serii są o wiele bardziej zasadne, bo Vanguard po części wraca do znanego schematu pokazania losów kilku żołnierzy w zupełnie innych rejonach walk. Poza pokierowaniem Brytyjczykiem w Normandii powalczymy również jako amerykański pilot w bitwie nad Pacyfikiem, wcielimy się też w kobietę – snajpera w ruinach ośnieżonego Stalingradu oraz w Australijczyka w szeregach słynnych Szczurów Tobruku w Afryce Północnej. Powrócą więc znajome lokacje z „jedynki”, „dwójki” i World at War, tyle że teraz w naprawdę spektakularnej oprawie graficznej. Tak do końca oldskulowo jednak nie będzie, gdyż losy czwórki bohaterów połączą się fabularnie i dopiero cała ekipa pociągnie razem główny wątek kampanii w Vanguardzie.
Bękarty Marvela albo komandosi Alistaira MacLeana
Właśnie. Zamiast oglądania historii pojedynczych żołnierzy, uwikłanych w ogromną machinę wojenną obok tysięcy im podobnych, tym razem mamy działać w specjalnie utworzonej drużynie komandosów i wziąć udział w wyjątkowej misji. Będzie jeden arcywróg – szef Gestapo Heinrich Freisinger – oraz zadanie powstrzymania tajemniczej operacji „Projekt Feniks”. Intencją autorów ze Sledgehammer Games była chęć pokazania narodzin współczesnych sił specjalnych – nie jakichś zwykłych żołnierzy, a tych wyróżniających się, nieprzeciętnych, działających nieszablonowo, co rozpoczęło się właśnie pod koniec II wojny światowej.
Trudno jeszcze powiedzieć, czy będzie to coś w stylu Bękartów wojny, czy klasyki pokroju Tylko dla orłów lub Parszywej dwunastki, a może coś zupełnie innego. Kreacja czwórki bohaterów wzbudziła bowiem dość skrajne odczucia w uczestnikach pokazu. Jeden z dziennikarzy nazwał ich nawet „marvelowskimi”, na podobieństwo Kapitana Ameryki i Czarnej Wdowy, tyle że bez supermocy. Ja osobiście tak ich nie odebrałem, ale istotnie wydali mi się nieco zbyt „współcześni”, zbyt wymuskani – z brodami przyciętymi jak od najmodniejszego barbera w mieście, a nie golarza w bazie polowej.
Na pocieszenie mogę dodać, że to na razie bardzo powierzchowne odczucia, bo widzieliśmy jedynie krótkie migawki bądź statyczne screeny z całą ekipą, na podstawie których nie dało się ocenić klimatu fabuły czy kunsztu reżysera. Z całą pewnością jednak nie było tu tej groteskowej przesady, jaką pamiętamy z nieszczęsnego zwiastuna Battlefielda V. Miałem raczej wrażenie, że Sledgehammer daje w ten sposób DICE małego prztyczka w nos i przekazuje między wierszami: „Patrzcie, jak się to robi”! Niby podobna drużyna, ale z jakimś tam zachowaniem historycznych realiów i zdrowego rozsądku. Jak bardzo się to udało? O tym przekonamy się dopiero po przejściu całej kampanii.
PARSZYWA CZWÓRKA WSPANIAŁYCH
Reszta bohaterów również wzorowana jest na autentycznych postaciach. Freisinger to Heinrich Muller – szef Gestapo, Urzędu IV w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Postać amerykańskiego pilota Wade’a Jacksona bazuje na Vernonie „Mike’u” Micheelu – bohaterze bitwy o Midway. Żołnierka ze Stalingradu, czyli Polina Pietrowa, to nikt inny jak Ludmiła Pawliczenko – najskuteczniejsza kobieta snajper zwana „panią śmierć”. Z kolei „szczur Tobruku” Lucas Riggs inspirowany jest Charlesem Uphamem – Nowozelandczykiem, który jako jedyny żołnierz w historii II wojny światowej otrzymał dwukrotnie Krzyż Wiktorii, najwyższe odznaczenie wojenne imperium brytyjskiego.