Battlefield jest najlepszy, gdy nie jest realistyczny
Pierwsza prezentacja Battlefielda 2042 wzburzyła część fanów, którzy zarzucają mu odejście w kierunku kompletnie nierealistycznej rozgrywki. BF skończył się na Kill ‘Em All. Otóż nie – Battlefield właśnie wraca klimatem do swoich najlepszych czasów.
Przeczytaj recenzję Battlefield 2042 - recenzja. Dla każdego coś multiplayerowego
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Kilkanaście tygodni wycieków pojedynczych klatek z rzekomego zwiastuna czy plotki sugerujące przyszłościowy setting postapo – taki w internecie był Battlefield 6 aż do ostatniej środy, kiedy to EA w końcu ujawniło, że najnowsza odsłona serii to Battlefield 2042 i prawdą okazała się najważniejsza informacja: nowa generacja w końcu umożliwia rozgrywki na jeszcze większą skalę, bo do 128 graczy jednocześnie. Dla wielu osób ten trailer był jednak również powodem do niezadowolenia: „Jak to tak, że Battlefield porzuca realizm i nagle jakiś typ wyskakuje z samolotu, żeby z bezodrzutowego działa Carl Gustaf (jak on to zmieścił w kokpicie?) zniszczyć inny samolot, a potem wraca do swojego pojazdu i leci dalej? I kto to widział, żeby żołnierze niszczyli helikoptery za pomocą quadów?! Do tego jakieś haki, linki, wingsuity? Oddawajcie Bad Company 2!”.
Cały internet przemaglował już to na wszystkie strony i doedukował mniej zorientowanych, że akcja z samolotem to przecież RendeZook, oryginalnie w wykonaniu Stun_gravy w Battlefieldzie 3, a wjechanie quadem w inny pojazd to też klasyczna akcja z tamtych czasów, tylko brakowało jeszcze C4, które wysadzało się, będąc blisko wroga. DICE o tym oczywiście wiedziało, więc gameplay pokazany w niedzielę podczas konferencji Microsoftu już zawierał tzw. jeep stuff (pozdrawiam fanów serii Battlefield Friends oraz ekipy Neebs Gaming) i faktycznie wysadzono helikopter przy użyciu czterokołowca z narzuconym C4. I wiecie co? I to jest piękne! To jest właśnie Battlefield, za jakim tęskniłem!
To nie jest typowa zapowiedź Battlefielda 2042 i nie będę tu omawiał wszystkich nowości, które twórcy ogłosili w ciągu ostatnich kilku dni. O samej grze i wrażeniach z zabawy chętnie opowiemy, gdy już będziemy mogli w Battlefielda 2042 zagrać, a do napisania niniejszego tekstu zainspirowały mnie komentarze w różnych miejscach sieci, które zarzucają serii kompletny odjazd od jej tożsamości.
Współczesność lepsza niż historyczne starcia
Seria Battlefield zaczynała od rozgrywek historycznych – w końcu pierwszy był Battlefield 1942 (w 2002 roku). Potem trafiliśmy do Wietnamu, do współczesności, do przyszłości, dostaliśmy także dwie części Bad Company, z których druga jest dziś wspominana z rozrzewnieniem. Ja sam do tego strzelankowego pociągu wskoczyłem dopiero przy okazji Battlefielda 3, więc współczesność w wykonaniu tej odsłony (wraz z sequelem) to dla mnie złote lata cyklu i długie godziny spędzone na starciach w multiplayerze. Dziś, gdyby tak spróbować zsumować wszystkie zaliczone przeze mnie części (tak, łącznie z Hardline’em), pewnie zebrałoby się około 1500 godzin. Spodziewam się, że może być tu sporo osób, które przysiedziały ich przy BF-ie więcej, ale nie piszę tego, by chwalić się wynikiem – to po prostu dowód na to, że faktycznie sporo zobaczyłem i sporo dziwnych akcji sam odwaliłem w tych grach.
Pamiętam okres tuż przed zapowiedzią Battlefielda 1 i wielokrotne rozkminy razem z Gambrinusem na temat tego, co mógłby przynieść setting historyczny, jak fajnie byłoby wrócić i spróbować sięgnąć do korzeni serii, a jednocześnie, co by to oznaczało dla gameplayu. Brakowało wtedy porządnych gier osadzonych w wojennej przeszłości. Dziś, po otrzymaniu odsłon z akcją dziejącą się zarówno w trakcie pierwszej, jak i drugiej wojny światowej, muszę przyznać, że tak naprawdę chyba nie do końca chciałem właśnie tego. Bawiłem się całkiem nieźle, spędziłem z „jedynką” i „piątką” w sumie kilkaset godzin, zarówno na PC, jak i konsoli, ale czegoś mi w nich brakowało.
Historyczne Battlefieldy miały twardy orzech do zgryzienia w postaci pogodzenia ze sobą realiów i zwykłej przyjemności płynącej z rozgrywki. Części 3 i 4 przyzwyczaiły nas chociażby do sporej customizacji broni i regularnej walki na większe dystanse. Ja sam lubiłem okazjonalnie rozłożyć się na lotniskowcu lub wieżowcu w Zatoce Omańskiej i z lunetą x12 próbować ustrzelić kogoś na dystansie kilometra, mimo że ówczesny komputer nie pozwalał mi na granie z najwyższymi ustawieniami, przez co wizualnie pocisk czasem znikał, zanim doleciał do celu, i korekcja była trudna.
Robiłem sobie też przerwy od typowego meczu, idąc na serwer z Operation Metro ustawiony na 1500 ticketów, gdzie przez ponad godzinę stało się na pozycjach, rzucało granatami, podnosiło kolegów lub uzupełniało im amunicję. Nie brakowało emocji, mimo dość statycznej rozgrywki, a jak udało się przedrzeć przez linię i wyciąć z dziesięciu przeciwników, zanim się padło od zmasowanego ataku, było się mistrzem i można było zmienić losy całej potyczki! A pamiętacie jeszcze dodatek Armored Kill i ogromne przestrzenie, chociażby na Armored Shield, gdzie pojazdami prowadziło się emocjonujące bitwy? Do dziś mam przed oczami strzelanie czołgami do helikopterów i satysfakcję z sukcesu.
Wojenne odsłony nie mogły zaoferować dokładnie tego samego, bo gracze spodziewali się utrzymania odpowiednich realiów. Pomimo kompromisów i tak dostało się DICE za różne rzeczy: a to za zbyt wiele broni automatycznej, a to za kobiety na polu walki (odpuśćmy sobie roztrząsanie sensowności tego argumentu), no i skąd te wielkie machiny w BF1, które potrafiły kompletnie zniszczyć z trudem budowaną przewagę. Starając się o choć częściową zgodność z historią, twórcy tym samym ograniczali graczom możliwości gameplayowe i dopiero teraz trailer Battlefielda 2042 przypomniał mi, że to jest właśnie to, za czym tęskniłem najbardziej – mianowicie za większą swobodą w sianiu zniszczenia.