Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem! - Strona 2
Na rynku jest już mnóstwo gier tego gatunku, ale mało która startując z pułapu Early Access szturmem podbiła serca graczy, uzyskując 96% pozytywnych opinii spośród niemal 17 tysięcy wystawionych recenzji. Czy Valheim zasłużył na ten zachwyt?
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Pozycje survivalowe to fenomen zapoczątkowany poniekąd przez Minecrafta, którego niezaprzeczalny sukces rozpalił wyobraźnię graczy, ale przede wszystkim zmotywował twórców i wydawców gier, którzy dostrzegli kolejny złoty interes. Później było jeszcze DayZ, które pomimo swego stanu przyciągnęło tłumy. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne tytuły, a ich lwia część debiutowała jako tzw. „wczesny dostęp” – etap rozwoju, na którym sporo z nich pozostało po dziś dzień, mimo upływu wielu już lat (tak, na ciebie patrzę 7 Days to Die). Czy jednak tym razem mamy do czynienia z nieoszlifowanym diamentem, który już na starcie, pomimo łatki „early access”, prezentuje jakość, jakiej pozazdrościć mogłyby mu produkcje AAA?
Powiedzmy sobie szczerze – na pierwszy rzut oka Valheim nie jawi się specjalnie szałowo. „Bloczyste” modele, rozmyte, rozciągnięte tekstury oraz zastosowana estetyka low poly mogą sugerować miejscami wręcz podejście „low effort”. Ponadto rozgrywka zdaje się być kolejną wersją tego, co znamy z The Forest czy innego Rusta – z tą różnicą, że tutaj do czynienia mamy z wikingami i mitologią nordycką. To też niekoniecznie przyciąga, sprawiając wrażenie, że twórcy płyną z nurtem. Wikingowie są ostatnio modni: Assassin’s Creed: Valhalla, The Banner Saga, Bad North, nie mówiąc o legionie gier w produkcji.
Wszystko to dostajemy w ramach wczesnego dostępu. Temu modelowi dystrybucji nie brakuje popularności, ale zwykle kojarzy się z wybrakowanym gameplayem, mnóstwem niezaimplementowanych jeszcze funkcji i kupą bugów. Mimo to, niczym skandynawscy najeźdźcy z północy, Valheim splądrował portfele graczy i zagościł w ich bibliotekach na Steamie, chełpiąc się tysiącem podbitych serc (w momencie pisania tego felietonu ma ponad 152 tysiące grających online) oraz pławiąc w pozytywnych recenzjach. Skąd się wziął taki sukces takiej gry?
VALHEIM W LICZBACH
- Milion sprzedanych kopii (dane twórcy podali na Twitterze 10 lutego 2021).
- Liczba graczy w rekordowym momencie: 189 142 (Wiedźmin 3 w rekordowym momencie miał 103 329 graczy).
- Studio Iron Gate zatrudnia pięciu pracowników.
Na wikingu można polegać
Jedną z kluczowych przyczyn sukcesu jest z pewnością bardzo solidne wykonanie. Technicznie gra okazuje się zaskakująco stabilna (nie „jak na early access” – po prostu jest stabilna). W przeciwieństwie do sytuacji w wielu innych tytułach oferujących wczesny dostęp przez ostatnie 17 godzin zabawy ani ja, ani żaden z moich kolegów nie natrafiliśmy na żadnego buga (większość czasu w tym świecie spędziłem w trzy-, czteroosobowym zespole, co zwykle znacznie wpływa na częstotliwość występowania różnego rodzaju błędów). Nie uświadczyliśmy również żadnych crashy, zwiech czy innych nieprzyjemnych konsekwencji grania w – teoretycznie – nieukończoną jeszcze produkcję.
W zasadzie jest to stan, który powinien stanowić standard, niemniej po pierwsze właśnie z uwagi na „earlyaccessowy” status tej pozycji oczekiwania w tym zakresie nie były aż tak wygórowane, a po drugie minione miesiące dostarczyły aż nadto przykładów gier AAA, dla których to wszystko nie było oczywiste (tak, to kolejny pocisk wymierzony w kierunku CP 2077).
Wikingowi niestraszna rutyna
Dobrze, ale gra oprócz tego, że powinna działać, powinna również bawić. Biorąc pod uwagę skalę sukcesu, wiemy, że Valheim to robi, tylko jak konkretnie? Nie chcę podawać odpowiedzi, ponieważ dla każdego zabawa oznacza co innego, postaram się jednak z grubsza przedstawić, jak twórcy zaprojektowali mechaniki rozgrywki oraz jej cel, co powinno Wam umożliwić wyciągnięcie własnych wniosków.
Zacznijmy od zmory praktycznie każdego survivala, czyli widma niekończących się „obowiązków domowych” – systemów głodu, snu i innych potrzeb naszej postaci. Zwykle w tego rodzaju tytułach musimy zadbać, aby była ona wypoczęta, z pełnym brzuchem, zdrowa i gotowa do działania. Na początku sprawia to masę frajdy. Odkrywamy coś nowego, uczymy się, mamy wyzwanie. Dość szybko jednak dochodzi się do momentu, w którym zdobycie pożywienia czy znalezienie schronienia nie stanowi już problemu, co za tym idzie – nieustannie opróżniający się wskaźnik potrzeb bohatera zamienia się we frustrujący i męczący przerywnik, który raczej uprzykrza, niż urozmaica zabawę.
Valheim podszedł do tej kwestii diabelnie inteligentnie, ponieważ nasza postać nie wymaga wiecznego napychania brzucha i łóżek rozstawionych co pół kilometra cyfrowej mapy. Zamiast karać, gra nagradza za dbanie o naszego herosa, zwiększając tymczasowo jego maksymalny stan zdrowia i kondycji, jak również tempo odzyskiwania tychże. W efekcie, kiedy chcemy np. skupić się na rozbudowie wioski, nie musimy co chwilę biegać do skrzyni z mięsiwem, gdy natomiast przygotowujemy się do bitewnej wyprawy, jednym z etapów jest iście wikińska uczta, która za każdym razem bawi tak samo (zwłaszcza w towarzystwie). A takich wypraw będziecie trochę organizować z uwagi na kolejny istotny punkt programu.
Duży wiking poluje na grubego zwierza
Bossowie. Duża część survivali oddaje do naszej dyspozycji piaskownicę, w której możemy rozbudowywać bazę, dokładając nowe elementy i uzyskując dostęp do kolejnych sprzętów. W pewnym momencie można się jednak złapać na tym, że właściwie poza wspomnianym rozwojem gra nie proponuje żadnego konkretnego celu i zaczynamy zadawać sobie pytanie, po co to wszystko robimy (oprócz konieczności obronienia siedziby i zgromadzonych zasobów przed armią rozochoconych dwunastolatków).
Valheim już na samym początku wyznacza dość generyczny, ale wciąż klimatyczny cel: jesteśmy wybranymi przez Odyna wojownikami, którzy przyzywając i pokonując potężne przedwieczne bestie, mają udowodnić, że należy im się miejsce w Valhalli. I tak oto przygotowujemy się i zbroimy w coraz lepszą broń i pancerz, aby podołać coraz potężniejszym bossom. I jest to cholernie dobra podstawowa pętla rozgrywki. Mamy klimat i mamy cel, który uzasadnia gromadzenie surowców do rozbudowy wioski o kolejne elementy. Sam system walki również oferuje sporo zabawy, gdyż do pewnego stopnia mamy tutaj do czynienia z soulslike’owym standardem bloków, parowania, uników i zadawania ciosów w odpowiednim momencie. Co więcej, każdy pokonany boss pozostawia po sobie specjalne trofeum, którego dostarczenie w odpowiednie miejsce mocy nagradza nas nową magiczną zdolnością.