Immortals Fenyx Rising, czyli jak z AC Odyssey zrobić Zeldę
Rok temu Ubisoft zaprezentował w trakcie E3 Gods & Monsters. Po ponad roku ciszy, gra wraca jako Immortals Fenyx Rising, przechodząc po drodze lekkie zmiany i będąc dziś grą… nie do końca wiadomo dla kogo.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Wśród hardcore’owych graczy Ubisoft ma opinię... delikatnie mówiąc... nadszarpniętą. Wiele osób uważa, że francuski wydawca robi gry na jedno kopyto, często tworząc reskiny swoich własnych produkcji przy kolejnych odsłonach cykli. Zgodzę się z tym tylko do pewnego stopnia, bo uważam, że jednocześnie Ubisoft jest wydawcą masowym, który potrafi podjąć największe ryzyko przy pojedynczych tytułach i obok rosnącego w siłę Koch Media ma najbardziej zróżnicowane portfolio.
Jasne, zawsze możemy liczyć na standardowe Assassin’s Creed, oprócz tego co roku wyjdzie Just Dance i należy spodziewać się kolejnej przepustki sezonowej w Siege’u. Poza tym jednak otrzymujemy świetne gry pokroju Anno 1800, niestandardowe South Parki czy Mario + Rabbids Kingdom Battle. Wydawca ten dostał w zeszłym roku po łapkach przy okazji Ghost Recon: Breakpoint za zbytnią wtórność rozgrywki i brak unikatowych dla konkretnych produkcji elementów, przez co trudno było czasem odróżnić, w którą grę Ubisoftu właśnie gramy. Nastąpił moment skruchy, przesunięcie terminów zapowiedzianych premier, by skupić się na dopieszczeniu tytułów aktualnie będących na finalnych etapach produkcji, skutkiem czego było również kompletne wyciszenie komunikacji przy bohaterze dzisiejszego artykułu – Gods & Monsters.
Cicho było dlatego, że pozycja ta przeszła ogromne zmiany. Przede wszystkim nazwa Gods & Monsters odeszła już w zapomnienie i teraz mamy tytuł (moim zdaniem – jeszcze bardziej nijaki) Immortals Fenyx Rising. Zmieniono lekko styl graficzny, przebudowano część systemów gry i w grudniu na rynek trafi produkcja, która skierowana będzie do... no właśnie, może Wy mi powiecie, do kogo, bo ja nie bardzo jestem w stanie ocenić, kto stanowi grupę docelową Immortals. Pozwólcie więc, że trochę Wam najpierw opowiem o moich wrażeniach z dwóch godzin spędzonych na testowaniu (kolejnej) greckiej przygody Ubisoftu, a potem spróbujemy ustalić, kto powinien się nią zainteresować.
Zupełnie nowa Grec... O... cześć, Leonidas!
Immortals Fenyx Rising to gra osadzona w greckiej mitologii. Jako śmiertelniczka o imieniu Fenyx trafimy na Złotą Wyspę (ang. Golden Isle), która składa się z siedmiu obszarów (biomów) przynależnych do różnych bóstw. W każdym z tych regionów będziemy mieć do wykonania zadania, w trakcie których posłużymy pomocą dostępnemu w grze panteonowi – w testowanym przeze mnie demie zostaliśmy wysłani do rozpalenia ognia w kuźni Hefajstosa celem przywrócenia mitycznemu kowalowi pamięci. Oczywiście okazało się, że całe zamieszanie z bóstwami jest skutkiem obecności kogoś, kto postanowił zaburzyć spokój sączących ambrozję istot. Z dema wynika, że odpowiedzialny jest za to Tyfon, syn Gai i Tartarosa, który z jakiegoś powodu swoim wyglądem budzi ogromne skojarzenia z Dragaux z Ring Fit Adventure. Powód, dla którego o tym wspominam, będzie jasny już za chwilę.
Produkcja ta nie kładzie jednak nacisku na fabułę, tylko raczej na eksplorację i rozwiązywanie środowiskowych zagadek. Ogromny otwarty świat Złotej Wyspy stanie się dla nas gameplayową piaskownicą, w której oprócz wiaderek, grabek i niespodzianek pozostawionych przez (mitologiczne) czworonogi znajdziemy też masę układanek, zagadek, łamigłówek i wyzwań oraz wszelkich innych form wymagających od gracza ruszenia głową. Wszystkie lokacje przemierzymy na piechotę, na grzbiecie wiernego rumaka lub szybując na skrzydłach Dedala niczym na lotni. Wiecie już teraz, dlaczego niekiedy mówiło się o Gods & Monsters jako o odpowiedzi Ubisoftu na Zeldę: Breath of the Wild.
W grze musiało się również znaleźć miejsce na walkę – w końcu nie da się spuścić łomotu mitologicznym bestiom jedynie za pomocą siły naszego umysłu. Fenyx ma do dyspozycji miecz, który służy za podstawowe narzędzie, a także topór do ciężkich ataków oraz łuk. Do tego w trakcie potyczek skorzystamy z różnych „boskich” umiejętności, które mocno przypominają skille Kassandry i Alexiosa z „Asasyna” z 2018 roku. I wiecie co, jak tak o tym myślę, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że interfejs wygląda jak żywcem wyjęty z Odyssey. Oraz to, jak zrealizowany został system ekwipunku. A także możliwość manualnego prowadzenia strzały, którą wystrzelimy z łuku. Mamy też latającego towarzysza o imieniu (o ile dobrze zapamiętałem) Phosphoros. I jak spojrzycie sobie na zeszłoroczny trailer, to przeczytacie, że jest to gra robiona przez studio odpowiedzialne za grecką odsłonę Assassin’s Creed. Oj, Ubisofcie...
MITOLOGICZNY RECYKLING
Pisząc to przed premierą, bez możliwości weryfikacji informacji, mogę się oczywiście za jakiś czas przekonać, że okrutnie się pomyliłem. Jestem jednak prawie pewien, że w roli Prometeusza, który wraz z Zeusem był narratorem w testowanym przeze mnie demie, słyszałem pana Eliasa Toufexisa, czyli przede wszystkim Adama Jensena oraz... Leonidasa/Nikolaosa z Assassin’s Creed Odyssey. Dwie greckie role za jednym zamachem? Zeusa natomiast odgrywa... asasynowy Sokrates. Nic się nie zmarnuje!