Total War: Troy – w tym roku wakacje spędzę w Grecji - Strona 2
Seria Total War nie zwalnia tempa. Trochę ponad rok po Trzech królestwach na rynku zadebiutuje Saga Troy. To teoretycznie mniejsza produkcja, jednak kilka godzin z nią spędzonych pokazało mi, że i tak będzie się z nią dało spędzić dziesiątki godzin.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Jaki jest Total War, każdy widzi. „Na Zachodzie bez zmian”, „poczujecie się w tej grze jak w domu”, „wojna totalna się nie zmienia”. Chyba wyczerpałem już wszystkie oklepane wyrażenia na to, żeby powiedzieć Wam, iż nowy Total War, to po prostu kolejny Total War. Ale że wszyscy się tego spodziewaliśmy, możemy przejść do sedna.
Total War Saga: Troy to drugi po Tronach Brytanii mniejszy Total War. Faktycznie jest nieduży, jeśli chodzi o geografię. Zamiast całej Europy czy Chin mamy tu Grecję, pobliskie wyspy, spory fragment Turcji, cieśninę Bosfor oraz część terenów dzisiejszej Macedonii i Albanii. Z drugiej strony mapa z całą pewnością nie wydaje się ciasna. Znajdziemy tutaj ponad 200 miast i miasteczek, a to niemało.
Grecja wygląda w grze ślicznie. Przez lazurową wodę widać przybrzeżne skały, nad lądem latają mewy, blask księżyca odbija się w falach, a jeśli przybliżymy mapę, na horyzoncie ujrzymy góry, namalowane w antycznym stylu. To zdecydowanie bardzo estetyczny Total War, w którego przyjemnie się gra. Dotyczy to zresztą także bitew.
DOMOWY POKAZ
Swoje wrażenia opisuję na podstawie pokazu, który został zorganizowany przez internet. Najpierw wysłuchałem tego, co do powiedzenia mieli twórcy, a potem mogłem także zagrać w grę w domowym zaciszu.
Małe duże zmiany
Oczywiście trudno po paru godzinach z produkcją o tej skali wyłapać wszystkie różnice w rozgrywce. Niektóre z nich są jednak na tyle duże, że nie da się ich nie dostrzec. Najważniejsza zmiana według mnie to nowy system surowców, którymi tutaj są drewno, kamień, jedzenie, brąz i złoto. Brak któregoś z nich może okazać się bardzo bolesny.
Dość szybko stałem się celem najazdu, co wymusiło na mnie rozbudowę armii. Postąpiłem jak zwykle w Total Warach: kupiłem nowego dowódcę i zacząłem rekrutować tyle jednostek, na ile było mnie stać. Szybko okazało się jednak, że nie jestem w stanie wyżywić takiej ilości wojska.
Zacząłem więc wydawać królewskie dekrety, budować farmy, a po paru turach dotarło do mnie, że znacznie prościej będzie handlować z innymi frakcjami. Zacząłem zatem zawierać umowy handlowe i sprzedawać m.in. brąz za jedzenie. Układ taki możemy zawrzeć na kilka tur, więc to nie są tylko doraźne środki. I faktycznie zmienia to rozgrywkę w Total Warze, i to w ciekawy sposób.
Osiągamy wielki, mityczny cel… albo wcale nie
W grze mamy do czynienia nie z jakąś tam Grecją, tylko z Grecją z czasów Iliady. To oznacza, że nie wybieramy spośród ośmiu frakcji, a spośród ośmiu herosów. Możemy na przykład grać Odyseuszem albo Menelaosem.
Każdy z nich ma swoje cele do osiągnięcia, specjalne zasady oddziałujące na całą frakcję, przynależy do jednego z dwóch sojuszów i jest potężnym bohaterem, takim jak np. Karl Franz w grze Total War: Warhammer. Tak, to oznacza, że śmierć na polu bitwy nie jest ostateczna i utracony dowódca powraca po paru turach. Takie rozwiązanie pozwoliło Creative Assembly zachować także quasi-erpegowy system rozwoju bohaterów z TWW.
Co jednak ważniejsze, kampania ma konkretny cel. W zależności od stronnictwa musimy odbić Helenę albo obronić ją i mury Troi. Z drugiej strony możemy to... zlekceważyć i postawić na sandboksową rozgrywkę, w której mitologiczni przyjaciele staną się wrogami, a my skupimy się na podbiciu Hellady – bo czemu nie?