Grałem w AC Valhalla – Assassin's Creed podąża drogą Kratosa, z Grecji na daleką północ
Ubisoft dał twórcom Assassin’s Creed Valhalla dodatkowy rok na produkcję. Czy dzięki temu dostaliśmy coś więcej niż rozbudowane AC Odyssey? Po trzech godzinach gry znamy odpowiedź na to pytanie.
Przeczytaj recenzję Recenzja Assassin's Creed Valhalla - to jest Asasyn, którego szukacie
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Kiedy firma Ubisoft poprzednim razem przerwała tradycję corocznego regularnego wydawania gier z serii Assassin’s Creed, do naszych rąk trafiło Origins – produkt dla tego cyklu rewolucyjny. Spora grupa fanów zakładała, że poddana temu samemu procesowi „dojrzewania” Valhalla również będzie czymś nowym i świeżym, więc już na początku powiedzmy sobie to, co powiedziane zostać musi. Nowa odsłona sagi o skrytobójcach to gra bardzo podobna do poprzedniej i nawet rozmaite usprawnienia formuły nie zmieniają faktu, że jest to jedynie rozwinięcie pomysłów wprowadzonych w Origins, a potem rozbudowanych w Odyssey, a nie coś zupełnie nowego. Wszystkim zawiedzionym takim obrotem sprawy pozostaje przełknąć tę gorzką pigułkę, a cała reszta, która przygody Alexiosa i Kassandry wspomina bardzo dobrze, powinna być zadowolona.
Ubisoft pozwolił nam obcować z Valhallą przez ponad trzy godziny. Mimo małej ilości czasu mogliśmy w spokoju wykonać kilka zadań (zarówno tych z głównego wątku fabularnego, jak i tych pobocznych), sprawdzić rozmaite aktywności dodatkowe, unieszkodliwić przynajmniej kilkudziesięciu przeciwników oraz zwiedzić dostępny w wersji pokazowej świat, który – tradycyjnie dla francuskiej firmy – prezentuje się wybornie. Czego nie mogliśmy zrobić? Przede wszystkim nie byliśmy w stanie przenieść się do wioski wikingów i zobaczyć, jak wygląda jej rozbudowa. Ten rzekomo dość istotny aspekt gry został w demie całkowicie pominięty, a szkoda, bo chętnie zobaczylibyśmy, co przygotowali deweloperzy.
Od Northumbrii po Wessex
No dobra, skoro najważniejsze mamy już za sobą, możemy przyjrzeć się Valhalli bliżej. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to olbrzymia mapa Anglii, która rozciąga się od Northumbrii na północy do granic królestwa Wessex na południowym-zachodzie. Choć jest to w rzeczywistości obszar zbliżony rozmiarem do Hellady znanej z Odyssey (mowa wyłącznie o stałym lądzie), świat nie wydaje się mniejszy, a wręcz przeciwnie. Dość powiedzieć, że stosunkowo niewielki region Anglii Wschodniej, gdzie miała miejsce akcja dema, liczy ponad dwa kilometry szerokości (w jednostkach podawanych przez grę). Dla porównania – cała mapa w Odyssey miała szerokość szesnastu kilometrów, a pamiętajmy, że poprzednio mieliśmy jeszcze do dyspozycji otwarte akweny, zwiedzane za pośrednictwem okrętu. Biorąc pod uwagę fakt, że podczas pobytu na Wyspach głównie czekają nas podróże lądem, a także możliwość powrotu do Norwegii – będzie co zwiedzać.
Mapa zwraca uwagę z jeszcze jednego powodu – jest wyjątkowo czytelna. Po raz pierwszy w historii autorzy postawili na rysowany arkusz przypominający prawdziwe dzieła kartografów i do minimum ograniczyli ikony charakterystyczne dla tej serii. Zamiast nich widzimy punkciki w różnych kolorach, które informują, że w danym miejscu znajduje się coś interesującego. Ich barwa określa zbiorczy rodzaj aktywności, bo te ostatnie zostały przyporządkowane trzem grupom (bogactwa, tajemnice, sekrety), które z kolei będą w jakiś sposób wpływać na naszą kontrolę regionu. Tradycyjne ikony wskazują tylko najważniejsze miejsca, czyli sklepy, wieże widokowe oraz NPC zlecających zadania.
Jeśli chodzi o aktywności dodatkowe, muszę przyznać, że są bardzo różnorodne. Przyjdzie nam tu uwalniać wsie od oprychów i dobierać się do ukrywanych w domach kosztowności, niszczyć przeklęte obiekty, które sprawiają, że okolicę spowija dziwna mgła, walczyć z bossami całego regionu, a także marnować czas na minigierki. Do tych ostatnich należy m.in. układanie kamiennych kopczyków, na które często można natknąć się na norweskich szlakach turystycznych, czy układanie glifów w oparciu o podany w danej lokacji wzór. Symbole te da się zobaczyć dopiero po odpaleniu „wzroku orła”, którym Eivor, rzecz jasna, dysponuje (w grze nosi on nazwę „wzroku Odyna”). Miłośników wędkarstwa ucieszy z pewnością informacja, że w Valhalli trafi się również okazja, by zmarnować trochę czasu na moczenie kija w wodzie.
SOUNDTRACK DZIESIĘCIOLECIA
Gracze śledzący informacje o Assassin’s Creed Valhalla, z pewnością wiedzą już, że za oprawę muzyczną w tej produkcji odpowiada Sarah Schachner i Jesper Kyd, a towarzyszy im Einar Selvik z zespołu Wardruna, która to kapela zyskała popularność dzięki serialowi Wikingowie. Powiem krótko – szykuje się soundtrack dziesięciolecia, a może i najlepszy album z muzyką w historii całej serii. To, czego wymienieni artyści dokonali w warstwie dźwiękowej, jest absolutnie pierwszorzędne i nawet gdybym miał nigdy nie zagrać w ACV, z pewnością sięgnę po soundtrack. Dla fanów nordyckich klimatów będzie to pozycja absolutnie obowiązkowa.
Pieszo, konno i na długiej łodzi wikingów
Po świecie gry można poruszać się zarówno pieszo, jak i konno, do dyspozycji Eivora oddany został też langskip, który – i tutaj spora zmiana – nie pełni tej samej funkcji co Kawka Edwarda Kenwaya czy Adrestia Kassandry/Alexiosa. Statek służy przede wszystkim do transportu wojów i nic nie wskazuje na to, żeby można było atakować nim inne okręty. Łajbą pokierujemy samodzielnie lub oddamy ster sztucznej inteligencji, która posłusznie dowiezie nas we wskazane wcześniej miejsce na mapie. Dodajmy, że podczas rejsu można słuchać wikińskich odpowiedników szant, czyli różnego rodzaju pieśni morskich rodem z dalekiej północy. Jak widać, sprawdzone ubisoftowe elementy znaleźć się w grach tego dewelopera po prostu muszą, czy się to komuś podoba, czy nie.
Dostępne w demie misje fabularne – delikatnie mówiąc – niespecjalnie mnie porwały i pomijając dwie z nich, o których parę słów już za chwilę, w ogóle nie zapadły mi w pamięć. Autorzy specjalnie wybrali taki fragment gry, żeby móc zaprezentować osławione rajdy, czyli możliwość alternatywnego ataku na wrogą placówkę z wykorzystaniem dostępnych na statku wojowników. Co ciekawe, za pierwszym razem postanowiłem nieprzyjazny obóz zaatakować w pojedynkę i niemal mi się ta sztuka udała. Niewątpliwie pomogło tutaj doświadczenie z poprzednich części serii, gdzie wiele fortów bez większego problemu dało się oczyścić z przeciwników po cichu, chowając się w trawie i eliminując kolejnych rywali. Tutaj było zdecydowanie trudniej, więc koniec końców i tak musiałem sięgnąć po topór, ale przyznaję, że możliwość wyboru sposobu ataku jest w przypadku tej gry budująca, bo dostarcza odświeżającą alternatywę, jeśli któraś z metod po prostu nam się znudzi.
W Assassin’s Creed Valhalla można grać zarówno kobietą, jak i mężczyzną, ale wybór płci nie będzie ostateczny jak w Odyssey. Tym razem podjętą na starcie decyzję da się zmienić w dowolnym momencie rozgrywki, korzystając z dedykowanej opcji w menu. Trzeba uczciwie przyznać, że to dość odważny zabieg, zwłaszcza w kontekście kanoniczności bohatera. Autorzy już wcześniej zapowiadali, że wpadli na oryginalny pomysł, jak uporać się z tym problemem (w Odysei kanoniczna była Kassandra) i najwyraźniej to jest właśnie owo genialne rozwiązanie.