Czekaliście na The Settlers w starym stylu? No cóż, nie tym razem
W The Settlers uwagę zwraca możliwość nietypowego podejścia w zajmowaniu nowych terytoriów – i wszystko byłoby fajnie, gdy nie to, że klimatu Osadników sprzed lat nie poczułem.
Przeczytaj recenzję Recenzja Settlers: New Allies - ta gra nie chce, żebyś w nią grał
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Seria The Settlers od zawsze stanowi dla mnie synonim interaktywnej sielanki i z tego też powodu nigdy nie zwracałem w niej większej uwagi na kwestie militarne. Podboje, rajdy, niszczenie zasobów – jakoś nie do końca współgrało mi to z moją wizją gry, którą widzę przede wszystkim jako wirtualny substytut siedzenia przy kominku z kubkiem herbaty. Deweloperzy z Blue Byte najwidoczniej pomyśleli tak samo, bo podczas gamescomu pokazali dziennikarzom, że w zaplanowanej na przyszły rok odsłonie tego popularnego cyklu nawet tak nierozerwalnie związana z przemocą aktywność jak przejmowanie cudzego terytorium nie musi oznaczać rozlewu krwi. A przynajmniej nie na masową skalę. I to mi się podobało. Gorzej, że gra wcale nie sprawia wrażenia Settlersów w starym stylu, a to nam przecież obiecywano.
Podój bez rozlewu krwi
W Kolonii Ubisoft, wydawca tej produkcji, zaprezentował dwa możliwe sposoby przeprowadzania inwazji, a ja, jako zadeklarowany pacyfista, postanowiłem najpierw przetestować ten skutkujący mniejszą liczbą ofiar. Blue Byte zapowiadało od momentu ujawnienia projektu, że jednym z nowych elementów rozgrywki, które okażą się kluczowe w trakcie zabawy, będą walki czempionów, i bynajmniej nie mijało się z prawdą. Posiadanie odpowiedniego reprezentanta w pokazowych potyczkach to nie tylko powód do przechwałek przed innymi lordami nowo odkrytego kontynentu, ale przede wszystkim potężne narzędzie polityczne. Jak się bowiem okazuje, ludność świata The Settlers wyjątkowo ceni sobie prestiż władcy, a co świadczy o tym lepiej niż fakt, że jakiś mięśniak występujący w jego barwach potrafi sprać na kwaśne jabłko jakiegoś biedaka z zagranicy?
Ciekawy to pomysł na prowadzenie ekspansji, nawet jeśli całkowicie niedorzeczny (wyobraźcie sobie tylko walkę bokserską Kliczki z Adamkiem, w której stawką byłby obszar byłych kresów). Wymaga on jednak odpowiedniego przygotowania – nie możemy po prostu posłać pierwszego lepszego żołdaka na turniej, bo chłop dostanie po zębach mocniej niż polskie kluby w eliminacjach do europejskich pucharów. Sprawdzonego kandydata należy sprowadzić na nasze ziemie, rozpocząć żmudny trening, a następnie powoli budować jego reputację poprzez wygrywanie kolejnych starć. W końcu zrobi się o nim na tyle głośno, że otrzymamy możliwość rzucenia wyzwania czempionowi sąsiadujących ziem – wysyłamy wówczas posłańców z wiadomościami o planowanym pojedynku, szykujemy arenę i mamy nadzieję, że podczas gdy my zajmowaliśmy się systemem szkolenia gladiatorów, nasi sąsiedzi postawili na takie bzdury jak ekonomia czy wydobycie surowców.
Jeśli wygramy, zaufanie wobec konkurencyjnego władcy spadnie. Dodajmy do tego rajdy niszczące jego infrastrukturę, powodowanie niedoborów niezbędnych surowców oraz kolejne upokorzenia na arenie, a wkrótce niezadowolenie społeczeństwa przerodzi się w prawdziwy przewrót – taki ze ściąganiem flag, tłumami na ulicach i manifestacjami z widłami i pochodniami. Przeciwnik może stosować pewne środki zapobiegawcze, by zaradzić niepokojom – służą temu m.in. specjalne budowle – jeśli jednak odpowiednio zaplanujemy naszą aksamitną rewolucję, nie zginie w trakcie niej żaden z naszych żołnierzy, a my nie będziemy musieli odbudowywać budynków, które normalnie spalilibyśmy do cna w trakcie inwazji.
TO KWESTIA WIARY
Jednym z najciekawszych elementów nowych Settlersów może okazać się religia. Zwiastun zapowiadał możliwość „zasiania ziarna wiary” i podroczył się z nami paroma ujęciami tłumów fundamentalistów – ale w trakcie gamescomu przedstawiciele francuskiego giganta milczeli na ten temat jak grób. Możemy się jednak spodziewać, że już wkrótce Blue Byte odkryje karty, które zostały mu w ręce. Na razie wiemy tyle, że religia będzie w jakiś sposób powiązana z jedną z możliwości przejmowania nowych obszarów (zapewne poprzez rozszerzanie wpływów kontrolowanego przez nas Kościoła) i otrzyma poświęcone sobie budynki. Uczynienie danego królestwa fanatycznie nam wiernym brzmi kusząco... chociaż biorąc pod uwagę klimat gry, pewnie nawet nie pojawi się opcja palenia heretyków na stosie.
Inwazja się zaczyna
Zwyczajne najazdy są oczywiście nadal możliwe – wybieramy sobie lidera armii, który poprowadzi nasze wojska do ataku, i... właściwie to tyle. Nasze zaangażowanie zaczyna się i kończy na rekrutacji dostatecznie dużej liczby odpowiedniego typu żołnierzy w koszarach. Dla przykładu, jeśli sąsiad, na którego ziemie mamy chrapkę, posiada trwałe mury wzdłuż granicy, inwazja nie powiedzie się bez berserków, którzy wspinają się po pionowych ścianach i sieją spustoszenie wśród obrońców. Nie ma w tym jakiejś specjalnej filozofii, ale gdy z roztargnienia przypuściłem szarżę samymi mieczownikami i łucznikami na ufortyfikowane obszary, z mojego wojska wrócił z podkulonym ogonem wyłącznie zhańbiony lider.
W LESIE I W STEPIE
W Kolonii twórcy zaprezentowali także nowe środowisko. W The Settlers oprócz tradycyjnej wyspy z umiarkowanym klimatem i lasami znajdą się także stepy. Początki będą tam trudne z racji niewielkiej liczby surowców naturalnych, natomiast mnogość otwartej przestrzeni pozwoli na szybsze i efektywniejsze rozwinięcie rolnictwa. Poza tym płaska powierzchnia stepu ułatwi ewentualny atak – lub utrudni obronę. Dostaniemy też jeszcze trzeci biom, o nim jednak nie wiadomo na razie nic.
Wojna nikogo wielkim nie czyni
Nikt jednak (mam nadzieję!) nie spodziewa się po The Settlers militarnej strategii. To seria, której sielankowy charakter czyni ją idealną do relaksujących posiedzeń, toteż ograniczony moduł strategiczny bardzo do niej pasuje. A w kwestii odprężania niewiele mam do zarzucenia. Może liczba budynków, jakimi w zasadzie od początku zasypuje nas gra, oraz niewielkie różnice w projekcie niektórych budowli czynią tę produkcję nieco zbyt mało przejrzystą. Zwłaszcza że Blue Byte postawiło na gigantyczne miasteczka z setkami różnorodnie wyglądających osadników, przez co czasami nie wiadomo, gdzie spojrzeć. Ale to na tyle uroczy tytuł, że jestem gotów nieco mu odpuścić. Wszystkie te animacje w trakcie wykonywania codziennych czynności – problemy początkujących łuczników z utrzymaniem strzały na cięciwie, tragarze upuszczający przedmioty, drwale kilkakrotnie dopasowujący siekierę, by znaleźć najlepsze miejsce do ścięcia drzewa – wyglądają na tyle poczciwie i sielsko, że każdemu od razu odechce się palić i plądrować.
Mam po pokazie na gamescomie pewien niedosyt – przede wszystkim dlatego, że twórcy nie zaprezentowali elementu, który zainteresował mnie najbardziej (o czym w ramce), oraz dlatego, że pomimo zapowiedzi powrotu do korzeni najnowsze The Settlers z jakiegoś powodu wcale nie robi wrażenia blisko spowinowaconego z klasycznymi odsłonami cyklu. Może to większa skala, może nowe mechaniki za bardzo zmieniają rozgrywkę, może po prostu ten specyficzny klimat trudno oddać w stu procentach – nie wiem. Tak jak stwierdziłem po ubiegłorocznej prezentacji w Kolonii, powtórzę i teraz: szykuje się całkiem solidna strategia ekonomiczna, trudno mi jednak sobie wyobrazić, że spowoduje ona powrót serii na szczyt. Nowi „Osadnicy” są w porządku... ale The Settlers zasługuje na coś jeszcze lepszego.
ZASTRZEŻENIA
Koszty pobytu na targach gamescom redakcja pokryła we własnym zakresie.