Jak GTA 6, tylko na Dzikim Zachodzie – Red Dead Redemption 2 zachwyca - Strona 2
Po ponad dwóch godzinach pokazów, rozmów oraz w końcu grania w Red Dead Redemption II wyłania się obraz szalenie ambitnej produkcji, która stara się przede wszystkim stworzyć prawdziwie wciągający, charakterny wirtualny Dziki Zachód.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Red Dead Redemption 2 – sandbox na „dychę”
Drogie towarzystwo, czas otrzepać z kurzu skórzany kapelusz i zainwestować w buty z ostrogami, osiodłać konia i przytroczyć kaburę do pasa, a następnie – nucąc Ekstazę złota – pojechać kłusem przez prerię w stronę powoli chowającego się za horyzontem słońca. Po pokazie spędzonym na rozmowach z deweloperami ze studia Rockstar i testowaniu ich najnowszego dzieła nie mam wątpliwości, że pod koniec października gracze znowu tłumnie wyruszą na Dziki Zachód, bo zapowiada się na to, że w październiku zadebiutuje dzieło monumentalne.
I nie, określenia „monumentalny” bynajmniej nie używam na wyrost, choć spędziłem z grą zaledwie dwie godziny. Bo nie chodzi tym razem o ogrom świata – choć ten jest wielki i bardzo zróżnicowany – a o szalone ambicje całego przedsięwzięcia. Twórcy sami przyznają, że Red Dead Redemption II to produkcja będąca naturalnym efektem rozwoju studia, czerpiąca rozwiązania i mechaniki z jego wcześniejszych dokonań.
Już poprzednia część doczekała się, zresztą całkiem zasłużenie, łatki „GTA na Dzikim Zachodzie”, ale w kontynuacji znalazły się również zapożyczenia z innych tytułów Rockstara – chociażby możliwość dokładnego studiowania znalezionych przedmiotów w stylu L.A. Noire czy prezentowane w zwolnionym tempie zabójstwa, wyjęte wprost z Maxa Payne’a 3.
Red Dead Redemption II w telegraficznym skrócie:
- wyjątkowo ambitny projekt, łączący elementy wszystkich poprzednich gier Rockstara;
- piękny świat pełen NPC, interakcje z którymi są zawsze złożone i zależne od kilku uwarunkowań;
- kluczowa rola gangu Dutcha van der Linde zarówno w fabule, jak i w samej rozgrywce;
- więcej możliwości podchodzenia do konkretnych misji dzięki łukowi oraz nożom do rzucania;
- system walki premiujący bardziej agresywne podejście zamiast krycia się za osłonami;
- wyjątkowo szczegółowe opcje personalizacji niemal każdego elementu wyposażenia i wyglądu.
W polowaniach liczy się nie tylko to, co zabijesz, ale też jak. Pojedyncza strzała z łuku wyrządza najmniejsze szkody i zapewnia najlepsze ceny za mięso oraz skórę.
Growe gwiazdy rocka powróciły, a Red Dead Redemption II to ich swoista składanka największych przebojów.
Zanim okiełznano Dziki Zachód
Przede wszystkim jednak Rockstar tworzy szalenie złożony i piękny Dziki Zachód. Celowo wstrzymuję się z określaniem tej produkcji mianem piaskownicy – ta zawsze kojarzyła mi się z placem zabaw, w którym w zależności od nastroju możemy robić, co tylko sobie zażyczymy. A w Red Dead Redemption II człowiek od pierwszych chwil wsiąka w ten wirtualny świat jak w bagno i stara się ze wszystkich sił nie zepsuć autentyzmu całego doświadczenia – do tego stopnia, że w pewnym momencie złapałem się na specjalnym celowaniu nie w głowy, tylko w serca przeciwników, bo choć było to mniej skuteczne, lepiej pasowało mi do wizerunku rewolwerowca.
Rockstar osiąga ten efekt, zapełniając swój Dziki Zachód masą postaci, z którymi można wchodzić w najróżniejsze interakcje, i zawierając w tychże interakcjach masę smaczków. I nie mówię tylko o ważnych bohaterach drugoplanowych, ale nawet o niemających żadnego wpływu na fabułę statystach. Zataczający się pod saloonem pijaczek zareaguje kompletnie inaczej na naszego protagonistę w zależności od jego reputacji (powraca system honoru), poprzednich poczynań (nawet nie wiecie, ile razy wypomniano mi jedno niewinne morderstwo!) czy nawet ubioru. Dla przykładu – wjeżdżając do miasteczka z truchłem upolowanego jelenia, zebrałem kilka komplementów na temat mojej zdobyczy, ale gdy już sprzedałem mięso u rzeźnika i przechadzałem się po ulicach w kurtce nadal obficie poplamionej krwią zwierzęcia, wzbudzałem autentyczny postrach i obrzydzenie.
Arthur Morgan o sławę nieustraszonego rewolwerowca martwić się nie musi – pozycji prawej ręki Dutcha van der Linde nie zdobywa się przypadkiem.
RDR ONLINE? BEZ KOMENTARZA
Podczas prezentacji w Warszawie deweloperzy z Rockstara wyraźnie nie chcieli mówić o module sieciowym do Red Dead Redemption II, zapewniając, że na razie skupiają się na stworzeniu jak najbardziej złożonego doświadczenia dla jednego gracza. Już po naszej rozmowie w sieci pojawiły się jednak nowe informacje na temat Red Dead Online. Ma ono zadebiutować w listopadzie w formie otwartej bety.
Do każdej postaci możemy podejść, zagadać, nastraszyć ją, obrabować, wspomóc paroma monetami i wymienić się opiniami, często zyskując przy tym cenne informacje. Jest tu ogromny potencjał do powstawania rozmaitych anegdotek, którymi gracze będą raczyć się miesiącami. Jeśli zechcecie wykąpać się w hotelu, do Waszych drzwi może zapukać pani do towarzystwa, oferująca za drobną opłatą pomoc w myciu, a to z kolei poprowadzi Was w stronę wyjątkowo niezręcznej pogawędki – jak się bowiem okazuje, nasz protagonista radzi sobie w kontaktach z pięknymi nieznajomymi znacznie gorzej niż w siodle.