World of Warcraft: Battle for Azeroth – wciąż król, ale czy ciągle MMORPG?
Najnowszy dodatek do dzieła Blizzarda ma prawo się podobać i zdecydowanie zachęci graczy do powrotu. Raczej nie groźna mu konkurencja, chociaż nie wszystko złoto, co się świeci…
Przeczytaj recenzję Recenzja gry World of Warcraft: Battle for Azeroth – cudów nie ma, ale i tak może być
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Z wypiekami na twarzy oglądałem zeszłoroczny BlizzCon. Wieść o tym, że Blizzard planuje World of Warcraft Classic mnie zachwyciła, ale mój miernik emocji eksplodował dopiero przy zapowiedzi Battle for Azeroth. Deweloper po raz kolejny stanął na wysokości zadania, jeśli chodzi o cinematic. Przygotowywane nowości również pozwalały wierzyć, że król MMORPG ma się dobrze i czeka go świetlana przyszłość. Po spędzeniu ponad 30 godzin w zamkniętych beta-testach potwierdzam – jest bardzo dobrze. Ale...
Nie wszystko okazuje się takie fajne, jak się wydawało, że może być. Na 14 sierpnia 2018 roku zaplanowano oficjalną premierę dodatku i nie zanosi się na to, by wiele elementów miało ulec zmianie względem wersji testowej. Nie oznacza to jednak, że bawiłem się źle. Nie, zwyczajnie oczekiwałem czegoś więcej. To rozszerzenie koncentruje się na konflikcie pomiędzy Przymierzem a Hordą. Spodziewałem się zatem soczystego PvP na każdym kroku. A co dostałem?
WoW fabułą stoi
- sprzymierzone rasy wspierające obie strony konfliktu, posiadające swoje historie oraz zdolności;
- dwa kontynenty z unikatowymi ścieżkami fabularnymi;
- maksymalny poziom postaci podniesiony do 120;
- ekspedycje na wyspy w trzyosobowych grupach z możliwością spotkania innych graczy;
- RTS-owe misje PvE dla dwudziestoosobowej ekipy, które mają przypominać kampanie z kultowej strategii Blizzarda;
- legendarny amulet Heart of Azeroth, który uwolni zaklęte moce naszego ekwipunku.
Testując Battle for Azeroth dostałem… grę dla jednego gracza z opcjonalnym trybem kooperacji. World of Warcraft niestety coraz bardziej skłania się ku zwykłemu multiplayerowi. Wiem, część z Was potraktuje to, co napisałem, z oburzeniem i chętnie obrzuci mnie obelgami (jak typowa Horda!). Niemniej podczas testowania rozszerzenia odniosłem wrażenie, że król MMORPG przestał pasować do tego gatunku.
Zaczynamy zabawę od kampanii wprowadzającej, która różni się w zależności od wybranej strony konfliktu. Ja stworzyłem undead rogue’a (chciałem wyprostować mu kręgosłup u fryzjera), więc broniłem Undercity przed atakiem wojsk Przymierza. System dobrał mi jednego gracza do pomocy, ten jednak okazał się zupełnie zbędny. Wprowadzenia nie da się przegrać, zatem równie dobrze mogłem bawić się sam. Sama misja natomiast została zrealizowana po mistrzowsku i ma ogromne znaczenie fabularne, dlatego oszczędzę Wam spoilerów.
Zaznaczyć jednak muszę, że Blizzardowi udało się zachęcić mnie do sprawdzenia drugiej strony konfliktu. Jestem przy tym przekonany, że znajdą się gracze, którzy stworzą dwie postacie, aby przetestować wstęp fabularny do Battle for Azeroth, bo pod względem przedstawionej historii to prawdziwe mistrzostwo. Ze swej strony dodam, że Sylvanas zdecydowanie zyskała jako postać. Wiem, że część graczy odwróci się od warchief Hordy, bowiem jej metody działania nie wszystkim będą pasować. Sam też zamierzam tak zrobić, ponieważ „ja nie być taki ork”!
Podczas testów rozmawiałem z innymi graczami na temat tego zabiegu fabularnego. Sporo osób martwi się, że Blizzard ponownie postawi na recykling i zmieni Sylvanas w głównego przeciwnika dodatku. Hordziacy obawiają się powtórki sytuacji z Garroshem. Według mnie do tego nie dojdzie, bowiem Horda pod dowództwem Mrocznej Pani jest po prostu inna. Prędzej zakładałbym rozpad frakcji.
Prawie jak single player
Po ukończeniu wstępu czekało na mnie zadanie specjalne – w moim przypadku infiltracja stolicy Przymierza. Wykonywałem je sam, towarzyszyli mi jedynie NPC. Przyznaję, że całość zrobiła na mnie wrażenie i przyjemnie było skradać się ulicami Stormwind, a nawet spotkać kilka ważniejszych postaci. Problem tylko w tym, że tego typu misje kompletnie nie pasowały mi do charakteru MMORPG. Miałem bowiem poczucie, że gram w pozycję single player, i o ile dobrze się bawiłem, tak jednak spodziewałem się czegoś innego.
Sytuacja bardzo się nie zmieniła, gdy trafiłem na Zandalar. To nowy kontynent, na którym będą zdobywali doświadczenie gracze Hordy. Do dyspozycji Przymierza oddano natomiast Kul Tiras, które przy najbliższej okazji chętnie zwiedzę. Wyspa trolli zamieszkana jest przez dinozaury, więc nie zdziwcie się, gdy podczas wycieczki co chwilę natraficie na przerośnięte gady. Zresztą pomiędzy punktami z misjami poruszamy się na grzbiecie pterodaktyla – przyznaję, że to miła odmiana po dotychczasowych wierzchowcach.
Samo Zandalar zapiera dech w piersiach. Stolica plemienia trolli przypomina budowle cywilizacji Majów. Na mnie zrobiły wrażenie swoich przepychem, wielkością oraz bogactwem, chociaż na największą uwagę zasługują mieszkańcy. Nie sposób się bowiem nie uśmiechnąć, słysząc specyficzny akcent trolli, u których będziemy gościć.
Szybko otrzymałem Heart of Azeroth, czyli specjalny naszyjnik, który zastąpi artefakty znane z Legionu. Zasada jego rozwijania pozostała taka sama jak przy broni. Podróżując po Azeroth, zbieramy Artifact Power, ulepszający amulet. Po zgromadzeniu właściwej ilości, przedmiot osiąga poziom, poprawiając swoje statystyki. Z czasem odblokowuje też dostęp do specjalnych właściwości innych części ekwipunku (o czym później).