Sea of Thieves – czy piracka gra powtórzy błędy Ubisoftu?
Sea of Thieves zachwyca cukierkową grafiką, ale pod tą powłoką kryje się eksperyment ze Strefą mroku, znaną z Tom Clancy's The Division. Czy tym razem się uda?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Sea of Thieves – ta łajba przecieka
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
- sieciowy sandbox z zawsze włączoną opcją PvP;
- brak wątku fabularnego;
- system budowania reputacji za misje wykonywane dla różnych frakcji;
- możliwość gry solo, w duecie i w czteroosobowych drużynach;
- bitwy morskie i starcia lądowe.
Nadchodząca gra o piratach Sea of Thieves najpierw Was trochę zachwyci i wciągnie w swój przepiękny świat oraz zaciekawi pomysłowymi mechanikami, a potem rzuci w twarz brutalną prawdę. Piractwo bowiem to nie tylko barwne przygody morskich awanturników z papugą na ramieniu, podróże statkiem i szukanie zaginionych skarbów – piraci to przede wszystkim grupy bezdusznych bandytów, którzy dla zysku lub samej zabawy zabiją, zatopią i okradną wszystko, na co natrafią.
Albo staniesz się jednym z nich, albo czeka cię wyjątkowo trudna dola morskiego wilka na przepięknie wykonanych wodach Sea of Thieves. W grze bowiem na tej samej mapie spotykają się gracze samotni i grupy, miłośnicy eksploracji i weterani starć PvP, a przykład Tom Clancy’s The Division pokazał, że takiego połączenia, na dodatek z koniecznością zebrania odpowiedniej ekipy, gracze po prostu nie lubią. Czy studio Rare, nie bacząc na błędy innych, świadomie ryzykuje wpakowanie się ze swoją grą na mieliznę?
Cała naprzód ku nowej przygodzie
W pierwszych chwilach Sea of Thieves wzbudza niemały zachwyt. Prosta, ale ładna komiksowa grafika przypomina serię Monkey Island, natomiast ogromna swoboda w eksplorowaniu świata gry, dowolność zajęć, jakich możemy się podjąć, oraz konieczność dbania o piracką reputację kojarzą się z nieśmiertelną klasyką Sid Meier’s Pirates! To wszystko otrzymaliśmy w widoku pierwszoosobowym, wzbogacone niezwykle pomysłowymi oraz dobrze działającymi mechanikami, a także rewelacyjnie animowaną, fotorealistyczną wodą oceanu. Można spędzać godziny z grą, po prostu płynąc okrętem, patrząc na rozbryzgujące się fale i zachodzące słońce, ustawiając żagle tak, by łapały wiatr, i wdrapując się na bocianie gniazdo.
Sterowanie statkiem to udane połączenie symulacji z prostotą używania jednego przycisku. Musimy wciągnąć kotwicę, a ta na ogromnym okręcie jest o wiele cięższa niż na jednomasztowym. Wyruszając w podróż, opuszczamy żagle, ustawiamy je, by złapały wiatr, utrzymujemy kurs, zmagamy się ze sztormem, wariującym kompasem, łatamy dziury deskami, wylewamy wodę wiadrem. Nie ma tu opcji automatycznego przybijania do brzegu – trzeba wyczuć moment do rzucenia kotwicy, by okręt nie rozbił się na skałach lub nie osiadł na mieliźnie.
System kupowania misji od milczących NPCów nie jest najlepszym pomysłem na wypełnienie gry zawartością.
Nie możemy liczyć na żadne podpowiedzi, nie ma linii pokazujących, gdzie doleci armatnia kula, jak w Assassin’s Creed, nie ma żadnego interfejsu ekranowego. Wszystko wydaje się realne i skomplikowane, ale tak naprawdę jest banalnie proste w użyciu (z wyjątkiem wspomnianego celowania z działa). Najważniejsze jest jednak to, jak dużą frajdę i satysfakcję sprawia obsługa okrętowych stanowisk, zwłaszcza podczas wyjątkowych sytuacji – walki bądź zmagań ze sztormem – czy w kooperacji ze znajomymi, której towarzyszą okrzyki uczestników zabawy.