The Elder Scrolls Online: Morrowind – sieciowa wycieczka po Vvardenfell
Najnowsze rozszerzenie do The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited zadebiutuje 6 czerwca. Zaoferuje nową wyspę, klasę oraz tryb PvP. Nie zabraknie również sporego pakietu nostalgii. Przekonajmy się zatem, czy Morrowind jest wart wydania 40 dolarów.
Przeczytaj recenzję Recenzja The Elder Scrolls Online: Morrowind – dobre, ale nieco za drogie DLC
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
- nowa ogromna lokacja z mnóstwem zadań do wykonania;
- wciągająca fabuła, pozwalająca poznać przeszłość wyspy Vvardenfell;
- skoncentrowana dawka nostalgii w formie znanych miejsc oraz bohaterów;
- unikatowa klasa postaci, Warden, wprowadzająca nieco świeżości;
- długo wyczekiwany tryb PvP pozwalający walczyć w małych drużynach.
Kto by pomyślał, że The Elder Scrolls Online dojdzie kiedyś do takiego momentu? Pamiętam jak dziś początki tego tytułu i pierwsze, niepochlebne opinie. Twórcy potrzebowali kilkunastu miesięcy, by ponownie przekonać graczy do swojej produkcji. I trudno zaprzeczyć, że ta niełatwa sztuka im się udała. Nawet mój Khajiit był zadowolony, a to już nie lada osiągnięcie! Z tego powodu, gdy usłyszał o nowym dodatku, uśmiechnął się szelmowsko, spakował plecak i gotów był na kolejną przygodę.
Nielimitowane Tamriel
Przygoda zaczęła się w typowym dla serii The Elder Scrolls stylu, czyli ponownie zostaliśmy uwięzieni. Dalej oszczędzę Wam spoilerów, bowiem na początku nie brakuje smaczków dla fanów. Warto wspomnieć, że każdy gracz może zacząć zabawę na wyspie Vvardenfell. Nie ma znaczenia, czy jesteście nowym podróżnikiem, czy macie wysokopoziomową postać – jeśli tylko zakupiliście Morrowinda, możecie rozpocząć grę w tym miejscu. Nie powiem, jak to wygląda z perspektywy doświadczonego bohatera, bo serwer testowy pozwolił mi stworzyć tylko nowego Khajiita (były też inne rasy, ale jak można grać kimś innym?!). No więc początek mojej wycieczki po wyspie mrocznych elfów okazał się tutorialem.
Ekipa ZeniMax Online dotrzymuje słowa i rzeczywiście, jej Tamriel jest w całości dostępne dla wszystkich bohaterów. Cały świat dostosowuje się do naszej postaci i nie inaczej dzieje się na Vvardenfell – po skończeniu linii fabularnej spokojnie możemy sprawdzić inne krainy. Zanim jednak do tego dojdzie, przyjdzie nam zmierzyć się ze sporą liczbą zadań. W sumie mają zapewnić ponad 30 godzin zabawy – a więc całkiem sporo. Jestem jednak przekonany, że fani gry The Elder Scrolls III: Morrowind spędzą z tym dodatkiem zdecydowanie więcej czasu. Dlaczego? Na każdym kroku bowiem puszczane jest do nich oczko! Historia z rozszerzenia toczy się przed wydarzeniami z oryginału. Dzięki temu spotykamy sporo ważnych postaci, a przy okazji poznajemy istotne wątki. Tak mimochodem wspomnę, że ponownie rozwiązujemy problem pewnego niebiesko-złotego boga – Viveca.
Warto wybrać się na Vvardenfell
Mój Khajiit, nie unikając nostalgicznych wspomnień, zadomowił się na wyspie. Jego bystry wzrok od razu dostrzegł, że nowe-stare Vvardenfell wygląda znajomo. Wulkaniczna fauna oraz flora na pierwszy rzut oka kusi, przy czym lojalnie uprzedzam – jak coś wydaje się ładne, nie znaczy to, że nie jest niebezpieczne. Największe wrażenie robi zaś Czerwona Góra. Nie potrafiłem oprzeć się odczuciu, że w każdej chwili może wybuchnąć. Na szczęście nic takiego (jak dotąd) nie nastąpiło, ale wulkan budzi szacunek.
W pewnym momencie uznałem, że wypadałoby wejść na szczyt. Po godzinie wędrówki dotarłem na drugi koniec mapy, ale wierzchołka Czerwonej Góry nie zdobyłem. Vvardenfell okazało się ogromną wyspą, czego nie dostrzega się na pierwszy rzut oka. Twórcy nie rzucali słów na wiatr, twierdząc, że to największa lokacja, jaka kiedykolwiek została przez nich wprowadzona w dodatku do gry. Warto wspomnieć, że wydarzenia, w których uczestniczymy, mają miejsce 742 lata przed historią znaną z oryginalnego Morrowinda, więc wtedy Czerwona Góra nie obsypała jeszcze całego Vvardenfell popielatym pyłem. Nie zmienia to jednak faktu, że wyspa wcale wiele się nie zmieniła. Dowody znajdziecie poniżej.